Valancy Stirling, chowająca się przed przytłaczającą rzeczywistością w świecie wyobraźni (w Błękitnym Zamku), to mająca dwadzieścia dziewięć lat panna, którą rodzina z wielkim upodobaniem nazywa „starą”. Towarzyszy jej myśl, iż „Gorzka jest chwila, kiedy kobieta uświadamia sobie, że nie ma miłości, obowiązku, celu ani nadziei.” (s. 10), a przyszłość widzi w czarnych barwach. I kiedy mogłoby się zdawać, że już do końca swoich dni Valancy będzie prześladowana przez ducha zgubionej łyżeczki, dowiaduje się ona, że pozostał jej rok życia. Jak zdecyduje się spędzić te policzone dni?
◊◊◊
1. Przód okładki zaprojektowanej przez Agnieszkę Kucharz-Gulis. PS Valancy swój nos „zawsze uważała za zbyt mały nawet przy drobnej trójkątnej twarzy” (s. 19) ;) |
Od razu przyznam, że książka mi się podobała, choć nie jestem pozbawiona zastrzeżeń wobec niej. I trochę żałuję, że nie trafiłam na „Błękitny Zamek” wcześniej, kiedy byłam młodsza, bo wtedy zachwyciłby mnie bezkrytycznie :) Obecnie moje wątpliwości budzi pewna bajkowość (= ładna nazwa dla naiwności) całej historii. Valancy buntuje się wobec dotychczasowego życia i podejmuje decyzje, które jej rodzinę przyprawiają o palpitację serca. Przy tym jednak, główna bohaterka zaskakująco łatwo wychodzi z różnych opresji, przez co umyka gdzieś trud, który przecież potrzebny jest człowiekowi do zmiany kształtu życia. Na początku powieści, emocje i uczucia Valancy wydają mi się bardzo dobrze i wiarygodnie pokazane; to, jak źle ona się czuje, jak okrutni są wobec niej najbliżsi. Mam wrażenie, że potem jest to trochę gorzej ukazane, a dylematy, ot tak, zastępuje szczęśliwe zakończenie. Swoją drogą - dość szybko się ono pojawia. Na mój gust: za szybko. Fabuła, która wartko się toczy, nagle wyhamowuje i niby ma jeszcze zryw pod koniec, ale to już nie to samo. Ten moment przestoju akcji jest całkiem uroczy i pełen pięknych opisów przyrody - jednak dochodzę do wniosku, że chyba czegoś innego spodziewałam się po całkiem obiecującym początku książki. Miałam nawet przez chwilę uczucie, jakby autorka wycofała się z pierwotnych założeń co do fabuły „Błękitnego Zamku”, jakby zdecydowała się złagodzić całą (zbyt osobistą?) historię.
W powieści nie znajdziemy może rozwiniętych rozważań egzystencjonalnych, ale kilka ciekawych myśli się pojawia. Moją uwagę zwróciły zwłaszcza, przytaczane przez Valancy, cytaty z książek jej ukochanego autora - Johna Fostera. Nie powinno nikogo dziwić, że przypadły mi do gustu następujące słowa tego tajemniczego pisarza: „Szkoda zrywać leśne kwiaty. Zabrane ze swego naturalnego środowiska tracą połowę piękna i czaru. Cieszyć się nimi należy inaczej: szukając i znajdując w oddalonych zakątkach, napawając wzrok ich widokiem i pozostawiając je nietknięte.” (s.111) :) Główną bohaterkę trudno było nazwać piękną, ale zestawianie jej z olśniewającą Olivią prowadzi do ciekawych wniosków (chociaż w sumie mało odkrywczych) na temat urody. Po pierwsze, magia polega na posiadaniu „tego czegoś”, a jak słusznie zauważa Valancy: doskonała Olivia „(...) jest jak poranek bez rosy. Czegoś jej brakuje.” (s. 73). Po drugie, nie ma jednego wzorca urody i najlepiej skupić się na odnalezieniu swojego typu - „Wprawdzie nikt nie nazwałby Valancy pięknością, lecz należała do kobiet, które najlepiej wyglądają na tle lasu i mają w sobie coś z rusałki, coś pociągającego i drażniącego zarazem.” (s. 197).
Po „Błękitny Zamek” zdecydowałam się sięgnąć, ponieważ intuicja podpowiadał mi (i opisy książki na blogach ;)), że odnajdę w niej obecną siebie. I wiecie co? Tak też się stało, co było wręcz dziwnym doświadczeniem. Wrażenie, że „to brzmi znajomo” miałam zarówno przy większych rzeczach, jak i przy drobiazgach. Na przykład odnalazłam u Valancy swoje cechy, zarówno przed jej przemianą, jak i po - w związku z czym było to gorzko-słodkie przeżycie. Czasem ze zdziwieniem zatrzymywałam się przy zdaniu, które - zupełnie wyrwane z kontekstu - zaskakująco trafnie formułowało pewną myśl, np. „Nadzieja na spotkanie była nikła i nawet nie brała tego pod uwagę, jednak liczyła, że i on tu się zjawi.” (s. 138) - jeżeli uznamy, że „tu” może oznaczać „na moim blogu”, to robi się dziwnie o_O Przyznam, że przy pewnej wymianie zdań w powieści parsknęłam śmiechem, chociaż dowcip nie tyle jest dziełem autorki, co - ponownie - wynikiem prywatnych skojarzeń:
„- Ty... ty szczeniaku! - wykrzyknął w końcu. [stryj Beniamin]
- Dlaczego tak mało oryginalnie? - zapytał przyjaźnie Barney. - (...) A poza tym nie jestem już szczeniakiem. Raczej psem w średnim wieku. Mam trzydzieści pięć lat, gdyby to pana interesowało.” (s. 194) - motyw psa po prostu depcze mi po piętach ;D
Treść „Błękitnego Zamku” oceniłam na 4/5 - książka mi się podobała, ale nie zachwyciła mnie bezkrytycznie. Ma zgrabną konstrukcję, ciekawe postacie, ale odrobinkę razi mnie swoją bajkowością treści. Posiada za to sporą zaletę: jest pozytywna i rozchmurzyła mnie :) Pomyślałam także, że gdybym nie wiedziała, kto jest autorem „Błękitnego Zamku”, to i tak styl skojarzyłby mi się z Lucy Maud Montgomery - ze względu na pewne ciepło i uśmiech znane z serii o Ani z Zielonego Wzgórza. „Błękitny Zamek” to chmuroprzeganiacz :) Wydanie powieści, ku mojemu zaskoczeniu, rozczarowało mnie i oceniłam je na 3/5. Książkę zamawiałam przez internet i kiedy miałam w końcu okazję przyjrzeć się jej w rzeczywistości, to doszłam do wniosku, że jest wydana tak... poprawnie. Ma raczej kieszonkowy format (spodziewałam się, że będzie większa), a okładka (patrz zdjęcie nr 1.) jest zbyt modna jak na mój gust: zdjęcie kobiety posypane kwiatowymi grafikami plus czcionka z esami-floresami. Okładek w takim stylu jest sporo, zwłaszcza w przypadku książek kierowanych do kobiet i trochę mnie od tej sztampy mdli. Zestawienie zbyt wielu kwiatowych grafik - a każda w innym stylu (naliczyłam cztery różne; patrz zdjęcia nr 1. 2. i 4. - wewnętrzne strony okładek - oraz 3.) - sprawia wrażenie przypadkowości i bałaganu. Agnieszka Kucharz-Gulis niestety nie stworzyła projektu, który zapadłby mi w pamięci na dłużej. Na plus zaliczyłabym ciekawe zestawienie kolorystyczne: granatowy z pomarańczowym i szaro-zielonym (wnętrze okładki), nawet odrobina turkusowego źle nie wygląda, ale ze względu na tytuł zabrakło mi błękitu. Podoba mi się też matowa okładka z błyszczącymi elementami (patrz zdjęcie nr 6.). Tłumaczenie (nieskrócone!) sprawia wrażenie dobrego, nie miałam żadnych zgrzytów podczas czytania, a jedyna moja wątpliwość dotyczy słówka „Dzięki” (s. 139), które wypowiada Valancy, po szalonej ucieczce z wiejskiej zabawy. Mam dziwne wrażenie, że bohaterki Lucy Maud Montgomery raczej używają staroświeckiego „Dziękuję”, nawet kiedy są zasapane po biegu przez las ;)
* Książka nie ma nadrukowanej ceny, ja zapłaciłam za nią 21,19 zł (ponoć to promocja była).
PS Bliższe oględziny okładki zakończyły się odkryciem pewnej zagadki, dotyczącej zdjęcia kobiety, a dokładnie jej ciała poniżej szyi. Pół biedy, że jest naga, kiedy o Valancy, która kupiła sobie nową sukienkę (dotychczas nosiła suknie z kołnierzykiem i długimi rękawami) czytamy: „Czuła się okropnie nieubrana z tym dekoltem i krótkimi rękawami.” (s. 132) ;) Przynajmniej perły się zgadzają! Ale nie o tym chciałam pisać. Przypatrzcie się uważnie:
...i spróbujcie odpowiedzieć, jak ta kobieta ma ułożone ręce. Początkowo myślałam, że obydwie dłonie trzyma razem i przy lewym policzku, ale potem zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma dłoni wyciągniętych ku dołowi i tak nieco ściągniętych do siebie ramion. Czy na zdjęciu przypadkiem nie widać kawałka jej piersi (kobieca pierś jako taka mnie nie bulwersuje, ale litości: na okładce „Błękitnego Zamku”?!)? Z czystej ciekawości pytam, bo jakoś nie mogę rozgryźć tej kompozycji ;) Całe szczęście nos odwraca uwagę od dekoltu :) Serio, ten wyrazisty nos (trochę jak u Lady Gagi) spodobał mi się na tej fotografii najbardziej - nadaje całości charakteru!
PS2 Miłośnikom „Błękitnego Zamku” i jego autorki polecam wpisy na blogu „Jarzyny i miłość” z cyklu „Śladami Lucy Maud Montgomery” oraz kilka innych odnoszących się do tej tematyki ^_^:
2. Informacja o autorce na skrzydełku. Boleśnie lakoniczna. |
3. Przykładowe strony: na lewej jest znak rozdzielający - koniczynka, a na prawej widać kwiatowy motyw powtórzony na początku każdego rozdziału. |
4. W tej serii ukazała się także „Pollyanna” i „Pollyanna dorasta”. |
„- Ty... ty szczeniaku! - wykrzyknął w końcu. [stryj Beniamin]
- Dlaczego tak mało oryginalnie? - zapytał przyjaźnie Barney. - (...) A poza tym nie jestem już szczeniakiem. Raczej psem w średnim wieku. Mam trzydzieści pięć lat, gdyby to pana interesowało.” (s. 194) - motyw psa po prostu depcze mi po piętach ;D
5. Tył okładki z informacją o treści. |
6. Błyszczące litery tytułu na matowym tle okładki, a w nich odbite lipcowe słońce. |
autor: Lucy Maud Montgomery
tytuł: Błękitny Zamek
tytuł oryginalny: The Blue Castle
tłumaczenie: Joanna Kazimierczyk
tłumaczenie: Joanna Kazimierczyk
wydawca: Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o.
miejsce i rok wydania: Warszawa 2013 (wydanie drugie)
projekt okładki: Agnieszka Kucharz-Gulis
oprawa: miękka ze skrzydełkami
wymiary: 18 × 13 × 2 cm
liczba stron: 280
waga: 221 g
cena: ?*
moja ocena treści: 4/5
moja ocena wydania: 3/5
* Książka nie ma nadrukowanej ceny, ja zapłaciłam za nią 21,19 zł (ponoć to promocja była).
PS Bliższe oględziny okładki zakończyły się odkryciem pewnej zagadki, dotyczącej zdjęcia kobiety, a dokładnie jej ciała poniżej szyi. Pół biedy, że jest naga, kiedy o Valancy, która kupiła sobie nową sukienkę (dotychczas nosiła suknie z kołnierzykiem i długimi rękawami) czytamy: „Czuła się okropnie nieubrana z tym dekoltem i krótkimi rękawami.” (s. 132) ;) Przynajmniej perły się zgadzają! Ale nie o tym chciałam pisać. Przypatrzcie się uważnie:
...i spróbujcie odpowiedzieć, jak ta kobieta ma ułożone ręce. Początkowo myślałam, że obydwie dłonie trzyma razem i przy lewym policzku, ale potem zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma dłoni wyciągniętych ku dołowi i tak nieco ściągniętych do siebie ramion. Czy na zdjęciu przypadkiem nie widać kawałka jej piersi (kobieca pierś jako taka mnie nie bulwersuje, ale litości: na okładce „Błękitnego Zamku”?!)? Z czystej ciekawości pytam, bo jakoś nie mogę rozgryźć tej kompozycji ;) Całe szczęście nos odwraca uwagę od dekoltu :) Serio, ten wyrazisty nos (trochę jak u Lady Gagi) spodobał mi się na tej fotografii najbardziej - nadaje całości charakteru!
PS2 Miłośnikom „Błękitnego Zamku” i jego autorki polecam wpisy na blogu „Jarzyny i miłość” z cyklu „Śladami Lucy Maud Montgomery” oraz kilka innych odnoszących się do tej tematyki ^_^:
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/07/sladami-lucy-maud-montgomery-czesc-i.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/07/sladami-lucy-montgomery-cz-ii-szukanie.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/07/sladami-lucy-montgomery-podroze-edwarda.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/07/plebania-w-leaskdale-sladami-lucy.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/07/sladami-lucy-montgomery-cz-v.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/07/dom-edwarda-pan-musztarda-i-oda-do.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/07/oliwio-czy-to-bardzo-trudne-zachowywac.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/08/jody-skay-kamienne-ludziki-wodospady.html
- http://jarzyny.blogspot.com/2014/08/sladami-lucy-montgomery-czesc-vi-i.html
"Błękitny zamek" to była jedna z ukochanych lektur mojej młodości. Pewni, gdybym czytała ją obecnie, zwróciłabym uwagę na bajkowość i błędy, ale i tak bym to jej wybaczyła. ;) Cieszę się, że w tym wydaniu Valancy nie została pozbawiona swojego imienia. :)
OdpowiedzUsuńZdjęcie na okładce jest rzeczywiście dziwne i sprawia wrażenie nieudanego wykorzystania photoshopa. :)
Ja tam w sumie te drobiazgi wybaczyłam i im dłużej o książce myślę, tym bardziej mi się podoba :) Nie pisałam o tym we wpisie, ale spodobał mi się też moment zmiany Valancy będącymi niejako uchwyceniem też zmian, jakie dokonywały się w społeczeństwie - to ścięcie włosów na "pazia", nowe lżejsze stroje, strój kąpielowy dla kobiet, samochody itp. czyli takie pożegnanie pewnej epoki i wejście "nowoczesności".
UsuńPoznałam Valancy jako Joannę (stare wydanie, tłumaczenie jeszcze z 1926 roku) i do tej wersji mam sentyment. Uwielbiałam i chyba nadal mam duży sentyment do "Błękitnego zamku". Twoje zastrzeżenie odnośnie naiwności jest trafne, ale cóż, która z dziewczęcych lektur jest jej pozbawiona? ;-) Faktycznie, szkoda, że nie poznałaś jej jako nastolatka ;)
OdpowiedzUsuńNie przestaje mnie zadziwiać, jak można było z Valancy zrobić Joannę, rozumiem "Walencję", przeżyłabym "Wiktorię", ale "Joanna"? Z tego, co widziałam, to Barneya przerobiono na Edwarda - już Bartłomiej byłby bardziej na miejscu ;)
UsuńPrzynajmniej na Anię z Zielonego Wzgórza załapałam się w odpowiednim wieku :)
Co? W książce montgomery nie pojawia się Ania? Łeee, słabo, to jak pan kleks bez filipa golarza.
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie nie tylko ręce i nos jest na tym zdjęciu :)
Dlaczego robi Ci się dziwnie, jak czytasz takie fragmenty jak na stronie 138?
Czy Ty masz jakiś szczególny sentyment do pana Kleksa? Bo chyba dobrze treść pamiętasz.
UsuńPewnie usta masz na myśli? ;)
Sprawiasz wrażenie wystarczająco inteligentnego, żeby się domyślić ;P
Jasne, że mam sentyment :) Ba, dalej zdarza mi się go czytać, jak wracam do domu :)
OdpowiedzUsuńNo dobra, strony 138 to trochę się domyślam, ale trochę, natomiast kawał ze szczeniakiem to już musisz mi wytłumaczyć :)
Już to widzę, wchodzisz do domu, a pies (w Twoim przypadku to rozważałabym też tresowanego wombata) zamiast kapci podaje Ci "Pana Kleksa" i zaczynasz go czytać jeszcze na progu :D
UsuńNie wiem, czy potrafię wytłumaczyć - po prostu Barney mi się z kimś skojarzył (ach te deja vu, istna plaga egipska!) i wizualizacja łobuzerskiego błysku w oku mnie rozbawiła, a i wiek prawie podobny (o ile ten ktoś nie kłamał po całości) ;)
;( ;( mój pies już kilka lat temu zdechł.
OdpowiedzUsuńOstatnio jednak nakręcam rodziców na nowego, oni się z nim będą męczyć na co dzień, a ja będę miał kogo tulić jak od święta zajadę :)
Te zdublowane buźki na początku coś oznaczają, czy to tylko taki tik nerwowy?
UsuńTo podwójny smutek, bo taki to był pies wspaniały :(
OdpowiedzUsuńAż mi się smutno zrobiło :(
UsuńDodatkowo nasz rodzinny kundel ma ostatnio jakieś zdrowotne problemy (nawet zemdlał u weterynarza i dostał kroplówkę o_O), a że ma swoje lata to trochę się o niego boję :(
nie czytałam i pewnie nigdy się to nie zmieni, zniechęciłaś mnie tą naiwnością i dodatkowo odpycha mnie tytuł :(
OdpowiedzUsuńNaiwność nie zawsze jest czymś złym, ale albo się lubi Montgomery, albo nie.
UsuńOch! Miesiąc temu o niej pisałam u siebie :) Masz rację - gdybym ja ją przeczytałam dajmy na to 15 lat temu, byłabym zachwycona dokumentnie, natomiast w moim wieku książkę czytało się z przyjemnością, acz już nie z nastoletnim zachwytem. Niemniej jednak miło wspominam lekturę.
OdpowiedzUsuńZgadzam się - staroświeckie "dziękuję" brzmiałoby zdecydowanie lepiej.
A co do okładki - sztampa niestety. Też zastanowiłam się nad tym ułożeniem rąk i ostatecznie doszłam do tego, że ta postać jest dziwadłem, bo ma trzy ręce ;) Widziałam lepsze okładki.
Moje 3 ulubione:
http://zakladkadoprzyszlosci.blogspot.com/2013/09/tylko-w-bekitnym-zamku.html
http://bagiennapanna.blox.pl/2011/11/blekitny-zamek.html
http://www.webook.pl/b-2678,Blekitny_zamek.html
W tym sęk chyba, że książka ta powinna być czytana za młodu - obecnie nie mogłam pozbyć się jakiegoś takiego poczucia cynizmu zmieszanego z realizmem (pesymizmem?), bo już widzę, jak mogłyby się skończyć przygody Valancy: zaraziłaby się od przyjaciółki choróbskiem, stary alkoholik sprzedałby jej nerki za flaszkę, impreza w remizie skończyłaby się zbiorowym gwałtem, a Barney okazałby się seryjnym mordercą i fałszerzem pieniędzy zarazem ;)
UsuńMam wrażenie, że ta książka wyjątkowo nie ma szczęścia do okładek, zwłaszcza polskich wydań - albo idzie to w stronę harlequina, albo czegoś trochę zbyt dziecinnego. Ciekawe są te starsze, minimalistyczne, z delikatnym rysunkiem.
Dodałam w postscriptum 2 kilka linków do wpisów na blogu "Jarzyny i miłość" - fani "Błękitnego Zamku" powinni znaleźć tam coś dla siebie :) Dodam, że pod koniec pierwszego wpisu z tej listy jest okładka "B.Z.", która podoba mi się najbardziej z dotychczas widzianych!
OdpowiedzUsuń