poniedziałek, 8 września 2014

Hermann Hesse „Wilk stepowy”

Książka ta wywołała we mnie barwne echo, chociaż nie mogę jej nazwać doskonałą. Zafundowała mi mieszankę uśmiechu, łez i złości (po kolei, ale i naraz), co jednak nie czyni mnie ślepą na to, co w moim odczuciu jest niedociągnięciem. Już chyba kiedyś ustalaliśmy, że podła jestem i lubię się czepiać? ;) Jeżeli nie, to możecie sobie ten fakt łaskawie zanotować (*powiedziała z miną hrabianki, po czym spadła z krzesła*). Zabawne wydaje mi się to, że kiedyś zrezygnowałam z czytania „Wilka stepowego”, bo wydał mi się zupełnie nie w moim guście, a teraz mogę go polecić, jako porcję porządnej literatury, która trafiła w moje upodobania. Niektóre książki mają po prostu swój czas, tym lepiej jeśli Ktoś nam je podsunie z zaskakującym wyczuciem tego czasu (aż z rozpędu chciałam o znakach pisać ;)) :) Magiczny teatr czeka. Na samotne wilki po przejściach, z łbami pełnymi poplątanych myśli, a sercami cierpieniem naznaczonymi. I jeszcze jedno: tylko dla obłąkanych.
   
◊◊◊
   
1. Autorką opracowania graficznego
serii jest Renata Pacyna-Kortyka.
(Książka jest w bibliotecznym,
przezroczystym owijaczu.)
Muszę przyznać, że początkowo obawiałam się tej książki, ponieważ gdzieś mi tam mignęło w kontekście Hermanna Hessego słówko „egzystencjalizm”, co zaraz wywołało skojarzenie ze strumieniami świadomości i innymi bełkotami. Od razu mogę Was uspokoić, że to było błędne skojarzenie. „Wilk stepowy” napisany jest językiem prostym i pięknym - czyli: jak ma się o czym pisać, nie trzeba uciekać się do tanich sztuczek i udziwniać stylu narracji, języka. Podejrzewam, że tłumaczka Gabriela Mycielska także przyczyniła się do tego efektu. Przyjemność płynąca z czytania powieści zaraz przywiodła mi na myśl „Rok 1984” Georga Orwella - tu od razu zaznaczę, że chodzi mi o podobieństwo jakości prozy, nie tematyki. Obydwie te książki łączy też zgrabna konstrukcja fabuły (i szczegół: razem z głównymi bohaterami czytamy książkę), jednak u Hessego w pewnym momencie trochę ona szwankuje. A może po prostu zmienia rytm i pogubiłam kroki? Najpierw mamy do czynienia jakby z odsłanianiem kolejnych warstw historii, zbliżaniem się - jak mi się wydawało - do istoty świadomości i zrozumienia: zapiski mężczyzny, u którego ciotki główny bohater wynajął pokój, notatki Harry'ego Hallera, „Traktat o wilku stepowym”, sen Harry'ego. Potem fabuła, wciąż będąc ciekawą, trochę się rozwleka, a czekanie na bal maskowy - który jawi się jako ważny moment - nieco dłuży. Zakończenie mnie rozczarowało i nawet nie chodzi o to, że czegoś innego się spodziewałam. Zabrakło mi wyrazistej myśli, refleksji? Trudno mi to określić. Ponoć autor zawarł w tej książce wątki autobiograficzne, więc zastanawiam się, czy im bliżej końca, tym Hermann Hesse nie „szyfruje” bardziej treści osobistym kodem, który dla postronnego czytelnika może być zwyczajnie niezrozumiałym.
   
2. Przykładowa strona
„Wilka stepowego”.
Mieszane uczucia mam względem warstwy refleksyjnej „Wilka stepowego”. Z jednej strony powieść ma przestrzeń do rozważań; nie pamiętam, kiedy tyle cytatów w książce zaznaczyłam! Z drugiej, miałam momentami problem ze zrozumieniem logiki pewnych myśli. Pół biedy, że autor nie specjalnie tłumaczy dlaczego akurat wilk stepowy ma symbolizować dziką część osobowości Harry'ego (z posłowia dowiedziałam się, że metaforę rozwija w innej książce...). Nawet przebolałam, że nie ma w powieści większych nawiązań do świata przyrody, na które liczyłam. Nie rozumiem jednak, dlaczego po „Traktacie...”, w którym wytłumaczony jest błąd podziału na człowieka i wilka, podział ten jest z uporem stosowany do końca książki - nie tylko przez Harry'ego, ale i przez autora. Wygląda to, jakby Hermann Hesse w połowie powieści umieścił puentę, po czym przyłożył się do tego, abyśmy o niej zapomnieli. Chociaż czy to jest puenta, zależy od tego, co uznamy za główny temat „Wilka stepowego”.
   
Dla mnie nie jest to opowieść o człowieku z depresją, czy outsiderze, ponieważ Harry od początku przypominał mi bardziej pokiereszowanego zwierzaka, który chowa się w samotności, by wylizać rany. Przy okazji doświadcza niedoskonałości samotności, bo dopiero drugi człowiek pomaga mu podnieść się z upadku. Wilk/człowiek samotnik zdaje się być w zaprzeczeniu do tego, do czego został powołany jego gatunek, czyli do życia w grupie, a koniec końców może się okazać, że szukana przez niego samotność staje się bardziej przytłaczającym ciężarem niż wolnością. Rozpisałam się o samotności, ale to wątek poboczny, bo dla mnie głównym tematem „Wilka stepowego” jest człowiek w trakcie kształtowania swojej osobowości, zawieszony, czy wręcz zatrzymany (zagubiony?) w tym rozwoju. Ważnym etapem takiego wewnętrznego rozwoju jest konfrontacja z przekonaniami na swój temat - Harry wydaje się mieć z tym problem. Nie chce, czy nie umie strącić siebie z cokołu własnych wyobrażeń? Coś zaczyna w nim pękać po spotkaniu Herminy, kiedy główny bohater porównuje swoje dawne wartości z obecnym, rozrywkowym życiem. Wydaje mi się, że jednak wycofuje się z osiągnięcia świadomości, zatrzymuje się w pół kroku przed osiągnięciem celu. Właśnie to mnie m.in. rozczarowało w tej książce, że Harry nie dokończył rozpoczętej przemiany. Został przy podziale na człowieka i wilka, nie rozumiejąc, że wilcza część jego osoby jest częścią człowieka - tą, którą zwie się „tylko człowiekiem” (w odróżnieniu do „aż człowieka”). Osobisty wątek, gorzka refleksja? A może autorowi chodziło o ukazanie, że nie jest to łatwy proces i że to jest proces właśnie? Pojawia się złocisty brzeg ciemnej chmury i rada Mozarta: „Ma pan żyć i nauczyć się śmiechu.” (s. 281), która uświadamia, że łatwo nadąć się jak balon przy mrzonkach o doskonałości i absolucie. Wyłania się z tego myśl, że wielkość można odnaleźć w pozornie prostych rzeczach, czy że droga do wielkości wiedzie przez najprostsze rzeczy, zachwyt nad drobiazgami. Myśl ta jest mi bliższa niż dziwne (absurdalne wręcz) wywody o tysiącach dusz i dowolnie ustawianych fragmentach osobowości (życia?), które rozwijane są w zakończeniu powieści. Wspominałam, że to historia z przestrzenią do rozważań, prawda? Zachęcam więc do poszukiwania własnych interpretacji.
   
3. Żałujcie, że nie widzieliście, jak wyszczerzyłam kły w uśmiechu,
widząc dopisek „Tylko dla obłąkanych”! He, he ;)
   
Ha, właśnie sobie uświadomiłam, że w tym wpisie nadęłam się intelektualnie zupełnie jak Harry, więc dla równowagi czas na parę zdań o bardziej przyziemnych, choć niepozbawionych czaru rzeczach. Podobała mi się fabuła „Wilka stepowego”, nowe legowisko głównego bohatera, tułanie się po mieście, ucieczka przed ufryzowaną podobizną Goethego... wprost w ramiona Herminy ;) Relacja tej dwójki mnie zafascynowała, a jak pięknie rolę tej dziewczyny oddaje zdanie wypowiedziane przez nią tuż na początku: „Pozwól, przetrę ci okulary, przecież nic nie widzisz.” (s. 112). Nie mogłam doczekać się tajemniczego przebrania Herminy na bal maskowy (tu mi się trochę powieść dłużyła... więc podejrzałam, co to będzie :D), które okazało się genialne, a do tego podczas tej zabawy: „Hermina (...) gawędziła lekko i inteligentnie, często w tonie trochę żartobliwie szyderczym, ale wszystko było przepojone Erosem, wszystko przekształcało się w drodze do moich zmysłów w rozkoszne uwodzenie.” (s. 216). To chyba zwiększyło moją złość na zakończenie; tak łatwo powiedzieć, że była tylko figurką w jakiejś urojonej grze - figurce nie trzeba mówić „przepraszam”, ani „dziękuję”, nie trzeba się nią w ogóle przejmować, można sobie dalej żyć w samozadowoleniu, bo przecież wiedziała, sama chciała, nie ma prawa mieć pretensji. A najwygodniej stwierdzić, że była tylko wymysłem. Hm, a więc skąd ta zdziwiona mina Herminy na koniec?
   
4. Tył okładki. 
(Książka jest w bibliotecznym,
przezroczystym owijaczu.)
Zakończenie wątku z Herminą pewnie jakoś bym przełknęła, gdyby autor dorzucił na koniec myśl godnie wieńczącą „Wilka stepowego”. Niestety, jak dla mnie, magiczny teatr ma za dużo metafizyki, a za mało logiki. Po Hermannie Hessie spodziewałam się czegoś więcej, ponieważ np. „Traktat o wilku stepowym” jest w sumie pięknie poprowadzonym wywodem (nieco rozwlekłym, ale to inna sprawa), w którym autor wdzięcznie prowadzi czytelnika przez swoją argumentację. Finał ostudził mój entuzjazm (o pierwszej reakcji pisałam w „Bibliotece na nowo odkrytej”) do oceny 4/5 za treść, ale i tak jestem wdzięczna Enigmisiowi za podrzucenie mi H.H. ^_^ Z kolei moja ocena za wydanie (2/5) zaskoczyła mnie samą. Dotychczas wydawało mi się, że klasyka w tak klasycznym wydaniu, jak widzicie na załączonych zdjęciach, to forma co najmniej poprawna, może wręcz bezpretensjonalna i dobra. W praktyce okazało się, że zabrakło mi czegoś charakterystycznego dla tej konkretnej powieści, co sprawiłoby żeby okładka nie wyglądała tak uniwersalnie i nijako. I jeszcze ten brzeg, który złocony jest tylko na górze kartek (patrz zdjęcie poniżej), a z boku i na dole już nie - aha, czyli książka ma ładnie wyglądać na półce, ale podczas czytania już niekoniecznie? Daje to trochę efekt taniości i  pozerstwa.
   
5. T0 dyskretne (na jednym brzegu kartek) złocenie jest
w sumie fajne, bo skojarzyło mi się z „błyskiem złotego śladu”,
o którym wspomina Harry.
   
   
autor: Hermann Hesse
tytuł: Wilk stepowy
tytuł oryginalny: Der Steppenwolf
tłumaczenie: Gabriela Mycielska
seria: Biblioteka klasyki
wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
miejsce i rok wydania: Wrocław 1992
projekt okładki: Renata Pacyna-Kortyka*
oprawa: twarda
wymiary: 20,8 × 13,3 × 1,9 cm
liczba stron: 292
waga: 420 g**
cena: ?***
moja ocena treści: 4/5
moja ocena wydania: 2/5
   
* Założyłam, że zaprojektowała okładkę, skoro widnieje pod „Opracowanie graficzne serii”.
** Wraz z owijaczem.
*** Książkę wypożyczyłam z biblioteki. Na wewnętrznej stronie tylnej okładki napisana jest długopisem cena 54 000,-
   
PS Z licznych cytatów z „Wilka stepowego”, które pałętają mi się po głowie, ten najbardziej dopomina się o uwagę. Herman powiedział do Harriet następujące słowa: „- Lubisz mnie - ciągnął dalej - z powodu, o którym ci już mówiłem: przełamałem twoją samotność, przechwyciłem cię tuż przed wrotami piekła i znów obudziłem. Ale chcę więcej od ciebie, o wiele więcej.” (s. 314).

17 komentarzy:

  1. Upodobania się rzeczywiście zmieniają, ale moje chyba do tego punktu jeszcze nie dotarły

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A miałaś kiedyś taką sytuację, że sięgnęłaś po książkę, o której wcześniej myślałaś "nigdy jej nie przeczytam"? Jeśli tak, to co to było?

      Usuń
    2. Pełno takich sytuacji miałam :). Nie wszystkie pamiętam, ale mogę najbardziej aktualną podać: "Kiedy Bóg był królikiem". Trochę obyczajówka, trochę czarna komedia - pełno problemów przedstawia, ale w taki niemęczący sposób. Na początku mi taki stary film, którego nie cierpiałam jako dziecko, atmosferą przypominała ("Moja dziewczyna"), ale potem się po prostu w tej książce zakochałam. Piękny język, świetny styl. Czytam w oryginale, więc nie wiem, czy tłumaczenie też takie cudne jest. // Jak skończę czytać, to postaram się szybciutko recenzję wrzucić ;). I tak mnie atmosfera tej książki tak wciągnęła, że w pisanie innych recenzji nie mogę się jakoś wczuć.

      Usuń
    3. Twoje ostatnie zdanie przemawia za tym, że książka jest warta poświęconej jej czasu - skoro aż tak Cie nastroiła :) Nie spotkałam się jeszcze z tym tytułem, więc czekam na wpis :)

      Usuń
  2. Jeszcze kilka lat temu, nawet nie spojrzałabym na tę książkę. Jednak z wiekiem gusta się zmieniają. Zaintrygowałaś mnie tą wielopłaszczyznową lekturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gusta się zmieniają (kształtują?) zupełnie jak smaki (ja np. powoli zaczynam lubić marcepan ;)) i chyba ważne, żeby nie zarzekać się przy książkach, że nigdy się ich nie przeczyta, bo można stracić szansę na ciekawą lekturę - nawet jeśli nie dzisiaj, to za kilka lat.

      Usuń
  3. Może w przyszłości zerknę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę tu entuzjastkę starych wydań :) mam ich trochę u siebie, po dziadku, ale sama w nich nie gustuję. Wolę piękne okładki, cieszą oko. O tej książce słyszałam, ale jakoś nie jestem zainetersowana i może to troszkę wstyd, bo to jednak w pewnym sensie klasyka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taką znowu entuzjastką starych wydań nie jestem - podobają mi się, bo są częścią przeszłości, a mam trochę do niej sentyment, bo kiedyś planowałam być archeologiem. Stare wydania mają swój urok, ale czytać wolę nowe, głównie dlatego, że nie rozpadają się w dłoniach i są zazwyczaj wygodniejsze do trzymania/czytania, często czcionki też mają czytelniejsze.
      Nie uważam, żeby trzeba było się wstydzić tego, że jakaś książka nas nie pociąga. Jeśli sięgam po klasykę, to nie dlatego, że wypada, tylko dlatego, że jakiś temat mnie zainteresuje i wydaje mi się, że to jest ważne w mierzeniu się z klasyką - trzeba spojrzeć na nią, jak na zwykłe książki.

      Usuń
  5. Uee, takom starom książke czytać to strata czasu.
    Mi też się zakończenie na początku nie podobało, ale po latach trochę się do niego już przełamałem. Jak tak dalej pójdzie, to na łożu śmierci cały ten zaczarowany teatrzyk spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że Ty to tylko w świeżynkach z ostatniego półrocza się taplasz (jak prosiaczek w błotku ;))?
      A wydawało mi się, że narzekałeś, że najbardziej znudził Cię "zapoczątek", którego swoją drogą nie mogłam namierzyć, bo akurat do początku książki nie mam zastrzeżeń. Trochę już ochłonęłam, więc mogę przyznać, że teatrzyk nie był aż tak znowu beznadziejny, ale i tak jeszcze jestem w fazie "dąs" :D
      PS Byłam ponownie w bibliotece, męczyłam panią o "Petera..." z magazynu, niby można wypożyczyć, ale muszą najpierw go z tego magazynu sprowadzić, a to trochę potrwa... czyli, po tym całym zamieszaniu, jak się okaże, że to kiepska książka, to chyba Cię pogryzę ;P

      Usuń
  6. Twoje groźby mi nie straszne, już niejedna mnie pogryzła i wszystko to mile wspominam :)
    A świeżynki to jak najbardziej, jak książka ma więcej niż tydzień, to już jest dla mnie za stara :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A groźba, że Cię NIE pogryzę brzmi bardziej przerażająco? Swoją drogą, to trochę mnie do tego gryzienia zniechęciłeś - raz, bo nie lubię wpisywać się w trendy, dwa, bo możesz być już trochę zbyt przeżuty...
      To rozczarowujące, że tak entuzjastycznie wpisujesz się w pogoń za nowościami.

      Usuń
  7. Dziewczyno, mnie ząb czasu nie jest w stanie nadgryźć, to co dopiero jakieś tam siekacze i kły :)
    Wow, ale z Ciebie hipsterka, taka nietrendowa :p powiedz po prostu, że byś się bała, że oddam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "— Ja nikogo się nie boję!
      Choćby niedźwiedź... to dostoję!
      Wilki?.. Ja ich całą zgraję
      Pozabijam i pokraję!
      Te hijeny, te lamparty,
      To są dla mnie czyste żarty!
      A pantery i tygrysy
      Na sztyk wezmę u swej spisy!
      Lew!... Cóż lew jest? — kociak duży!" itd. ;P

      Usuń
  8. Tak na marginesie - te złocenia górnej części kartek (a już nie boków czy dołu) nie są dla wyglądu książki na półce. Chodzi o zabezpieczenie przed kurzem. Wydawca zakłada, słusznie zapewne, że książka będzie stała na półce. Więc zabezpiecza przed kurzem część najbardziej nań narażoną. Dotyczy to całej serii. A że ładnie wygląda, ma twardą oprawę i nie rozpada się po pierwszym przeczytaniu - to tylko zaleta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa uwaga, choć zastanawiam się, czy w praktyce faktycznie złocenie pomaga w walce z kurzem... - niezależnie od tego: rozwiązania pragmatyczne nie zawsze są piękne, więc co szkodziło pozłocić pozostałe brzegi? Szkoda, że wydawca nie zakłada, że w niektórych domach książki nie tylko stoją na półkach, ale i są czytane - czasem estetyczny zgrzyt podczas chwili czytania przewyższa zalety, które książka prezentuje podczas długiego czasu stania na półce. Solidna oprawa i łączenie kartek to, przyznaję, zaleta, a widzę, że chyba o tym nie wspomniałam we wpisie. Co do tego "ładnie wygląda" - to kwestia gustu; powiedziałabym, że to wydanie wygląda co najwyżej schludnie, bo po prostu gustuję w skromniejszych rzeczach, a złocenia - czy to na okładce, czy brzegach - są dla mnie trochę zbyt ostentacyjne.

      Usuń