wtorek, 2 września 2014

Biblioteka na nowo odkryta

Niektóre związki kończą się głośno i dramatycznie, inne powoli więdną, a wieńczy je uczucie zaskoczenia, że to już po wszystkim. Moje zażyłe relacje z biblioteką skończyły się trochę przypadkiem, co teraz wydaje mi się zbyt wygodną i głupią wymówką. A może czasem trzeba za sobą zatęsknić, żeby docenić niezwykłość więzi? Po latach wróciłam do biblioteki i cieszę się, że zdecydowałam się na ten swoisty akt odwagi (wymagało to ode mnie nie tylko przezwyciężenia pewnej niechęci i lęku, ale i skonfrontowania rzeczywistości z marzeniami). Oto parę słów o moich bibliotecznych wspomnieniach, próbie zrozumienia, gdzie popełniłam błąd (o ile zrezygnowanie z biblioteki w ogóle należy rozpatrywać w kategorii błędu) i o tym, kto (Pan Enigmatyczny Miś ;P) skłonił mnie do ponownego odwiedzenia miejsca czytelniczej rozpusty. I jeszcze mój nowy, „biblioteczny” gadżet na dokładkę:
   
◊◊◊
   
Pierwszej wizyty w bibliotece nie pamiętam zbyt dokładnie. Bardziej utkwiła mi w pamięci droga do/z niej: przez wąski korytarz starej części szkoły, nieco ciemny, ale bardziej intrygujący drewnianymi schodami niż przerażający (kameralne wiejskie podstawówki to genialny wynalazek, niestety obecnie z uporem niszczony). Do tego oczywiście grzecznie parami, jak przystało na pierwszoklasistów :) O ile dobrze pamiętam, to moją pierwszą wypożyczoną książką (nie tyle przeze mnie, co wypożyczoną mi, czyli przydzieloną „odgórnie”) były „Na jagody” Marii Konopnickiej, w nowym, ładnym wydaniu. To chyba była lektura. Książka niezbyt trafiona jako bilbliotekozachęcacz, ponieważ już ją znałam (zresztą to samo wydanie miałam w domu), ale nie zniechęciło mnie to do korzystania z biblioteki. Osiem klas szkoły podstawowej to były moje prawdziwe, czytelnicze złote lata (biorąc pod uwagę głównie ilość, bo to nie był czas, kiedy byłabym zdolna do pogłębionych, okołoksiążkowych refleksji), także pod względem wypożyczania książek. Ta pierwsza biblioteka nie była duża, ale lubiłam ją i zaspokajała moje ówczesne potrzeby, więc miło ją wspominam.
   
Moja przyjaźń z biblioteką popsuła się w liceum, głównie za sprawą dziwnie pomyślanych szkolnych zbiorów: uczniowie nie mieli dostępu do regałów z książkami (nawet ich na oczy nie widzieli), a tylko do małego „przedsionka” z katalogiem i blatem, za którym urzędowały panie bibliotekarki. W mitycznym pomieszczeniu z książkami byłam chyba tylko raz, „przemycona” przez polonistkę przy okazji szukania dla mnie książki na jakiś konkurs (padło na listy Słowackiego do matki), ale słabo pamiętam widok zbiorów, nawet trudno mi teraz ocenić ich wielkość. Mój problem z układem licealnej biblioteki polegał na tym, że w podstawówce książki do czytania w czasie wolnym wybierałam trochę metodą losową, podczas przeglądania grzbietów na półkach coś przykuwało mój wzrok itp., a w liceum, odcięta od bibliotecznych regałów, nie umiałam powiedzieć, co chcę przeczytać. Losowanie tytułów książek z katalogu, to nie to samo, co wybieranie z półek i w ogóle mnie nie pociągało. Skończyło się na tym, że z biblioteki korzystałam tylko wtedy, kiedy musiałam, czyli wypożyczałam głównie lektury (chociaż przy ograniczonej liczbie ich egzemplarzy i tak często miałam je z innych źródeł). W liceum nie miałam już tyle wolnego czasu, co w podstawówce, chociaż nadal lubiłam spędzać go na czytaniu. Odcięta od zasobów biblioteki, częściej pożyczałam książki od innych osób i zaczęłam więcej ich kupować - to ostatnie spowodowane było też tym, że drogę ze szkoły na przystanek autobusowy zdobiła duża księgarnia :) W czasach licealnych miałam także epizod z biblioteką miejską, ale w sumie niewiele z niej skorzystałam, bo nie lubiłam tego miejsca. Zniechęcona zostałam już na samym początku, kiedy na dzień dobry potraktowano mnie jak potencjalnego złodzieja, tylko dlatego, że mieszkałam na wsi. Taaa, bo ludzie z miasta zawsze grzecznie i terminowo oddają książki... Wypożyczyłam tam tylko kilka rzeczy (i oddałam, co pewnie mocno zdziwiło pracującą tam panią), po czym pożegnałam się z tym miejscem na dobre, przy okazji oburzona tym, że z biblioteki nie można było się wypisać (!), a mnie naprawdę wtedy obrażało, że moje nazwisko ma być na liście użytkowników tego paskudnego miejsca ;)
   
W kolejnych latach utrzymywał się ten porządek: więcej kupowałam książek na własność, ewentualnie pożyczałam je od kogoś, a z biblioteki nie korzystałam w ogóle. To znaczy, korzystałam, ale nie wypożyczałam książek do czytania w czasie wolnym. Zamiast tego należałam do tych studentów-dziwaków, którzy nie piszą referatów na zasadzie „kopiuj - wklej z Wikipedii”, chociaż i tak ograniczałam się do biblioteki wydziałowej, więc nie mogę powiedzieć, żebym wykorzystywała w pełni dostępne możliwości. Swoją drogą, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że okres studiów to pewne załamanie mojego czytelniczego rozwoju, co wydaje mi się naprawdę dziwne. A może wręcz przeciwnie, świadczy bardzo wyraźnie o tym, co przegapiałam? No cóż, to raczej temat na inne rozważania, natomiast faktem pozostaje to, że od czasu studiów nie byłam w żadnej bibliotece.
   
I nie zamierzałam zmieniać tego stanu rzeczy, głównie dlatego, że chciałam skupić się na nadrabianiu zaległości z prywatnego księgozbioru. „Po co się rozpraszać lekturami wypożyczanymi z biblioteki” myślałam sobie. Pewnie trwałabym dzielnie w tym postanowieniu jeszcze przez lata, gdyby nie Pan Enigmatyczny Miś (w skrócie niech będzie „Enigmiś” :P) i jego podstępne gierki. Nawtykał sobie w ten swój pawi ogon wymyślnych książek i tak sprytnie nim wabił, że skłonił mnie do zmiany zdania. Hej, nie patrzcie tak na mnie! Kobiety robią większe głupoty z powodu facetów niż zapisanie się do biblioteki! ;) Co prawda początkowo myślałam, żeby tytuły podrzucane przez Enigmisia po prostu kupować, ale nie zawsze są to książki dostępne w sprzedaży (albo dostępne wydania mi się nie podobają), no i jednak obecnie staram się ograniczać do minimum wydatki (nie chcę powiększać zaległości w moim księgozbiorze), więc biblioteka okazała się najlepszą opcją. Z pewnym drżeniem kolanek, przekroczyłam próg pobliskiej biblioteki miejskiej 21 sierpnia 2014 roku. Niby to samo miejsce, co zniechęciło mnie w liceum, ale jednak inne - nie tylko dlatego, że bibliotekę chyba przeorganizowano, bo coś mi się jej układ nie zgadzał... Bardzo pozytywne wrażenie: ładna, schludna, całkiem przestronna sala z regałami i bardzo miła pani bibliotekarka do kompletu. Wyrobienie karty kosztowało mnie 4 złote i choć trochę przepłaciłam (od września jest promocja, w której kartę można założyć za 1 zł - no kurczę, 3 zyta w plecy! ;)), to co za wspaniałe właściwości ma ta karta: sprawia, że namacalnymi staje się tyle niezwykłych książek!
   
Doktór Enigmiś przepisał mi na poprawę nastroju „Petera Camenzinda” Hermanna Hessego, ale książki nie było w bibliotece, więc cichutko skomląc pod półką wybrałam z dostępnych tytułów H.H. jedyny, który brzmiał znajomo, czyli wypożyczyłam „Wilka stepowego”. Co do tej pierwszej książki, to potem uważniej poczytałam jej wpis w katalogu bibliotecznym i wyszło mi na to, że następnym razem będę musiała poprosić miłą panią bibliotekarkę, żeby wyciągnęła „Petera...” z czeluści bibliotecznego magazynu - mam nadzieję, że jest to możliwe...
  
Wilk ze stepu i turki z ogródka.
    
„Wilka...” już przeczytałam i wstępnie mogę Wam zdradzić, że mam bardzo mieszane uczucia. Początkowo byłam zachwycona książką, tak gdzieś do sceny z pierrotem na balu chciałam autorowi wyznawać miłość ;) Zakończenie jednak tak mnie rozczarowało, że potem cały dzień (ostatnią sobotę) chodziłam zła, zniechęcona i obrażona na wszechświat. Już trochę doszłam do siebie, bo mogę przyznać, że „Wilk...” momentami był rewelacyjny, ale i tak moja pierwsza reakcja po przeczytaniu tej powieści była podobna do zachowania Pata z „Poradnika pozytywnego myślenia”, kiedy ukończył lekturę książki Hemingwaya (znalazłam filmik w wersji angielskiej, ale nawet jeśli nie czujecie się pewnie w tym języku, to powinniście zrozumieć, o co mi chodzi ;)):
   
   
Zachęcona udaną pierwszą po latach wizytą w bibliotece, pobiegłam jeszcze do jednej z bibliotecznych filii, bo namierzyłam w niej „Baśnie z wyspy Lanka” Eleny Chmelovej - też z recepty doktóra Enigmisia {przy okazji drogi Enigmisiu: byłabym wdzięczna, gdybyś określił w skali 1 - 10, jak bardzo irytuje Cię to słodkie określenie - bo jak okaże się, że jest poniżej 7, to będę musiała wymyślić coś bardziej drażniącego Twe kosmate uszka ;P}. W sierpniu niestety odbiłam się od zamkniętych drzwi tej placówki (czas urlopów), ale wczoraj zawitałam tam ponownie. Do tego z lepszym skutkiem: udało mi się wypożyczyć „Lankę”, co osłodziło mi przemoczone na deszczu buty (niby miałam mój piękny, czerwony parasol, ale buty i tak swoje oberwały) :D Książkę specjalnie dla mnie przyniesiono z magazynu, a miła pani bibliotekarka (prawdziwy urodzaj - i dobrze!) powiedziała, że odkąd w filii pracuje, to jestem pierwszą osobą wypożyczającą te baśnie - jakoś miło mi się z tego powodu zrobiło :) I właśnie tak odżyła moja przyjaźń z biblioteką.
   
◊◊◊
   
Skoro przeprosiłam się z biblioteką, to skojarzyłam sobie, że na blogu „Szufladopółka” Zuzanny Gajewskiej widziałam ciekawy gadżet - „przypominajkę” (we wpisie: Gadżety mola książkowego: "przypominajka"). Zainspirowało mnie to do zrobienia karteczek, na których będę wpisywała sobie daty oddania książek do biblioteki i które planuję przypinać na tablicy korkowej przy biurku. Już widzę, że ta metoda wspierania pamięci będzie się dobrze sprawdzała, a poza tym same karteczki są urocze i fajniejsze od zwykłego wpisywania dat do kalendarza :) I nawet motyw psa się pojawia:
   
„Przypominajka” ma wymiary 7,6 × 5,4 cm.
  
Dorzucę dobrą radę gratis: jak chcecie korzystać z „przypominajek”, to postarajcie się wpisywać na nie prawidłowe daty - „Wilka stepowego”, którego wypożyczyłam 21 sierpnia 2014 roku, początkowo planowałam oddać do 20 sierpnia 2014 roku ;)
   
PS We wstępie zapowiadałam szukanie odpowiedzi na pytanie, gdzie popełniłam błąd, że zrezygnowałam z biblioteki, ale jednak nie postrzegam tego w kategorii błędu. Sprawa skąd pochodziły czytane przeze mnie książki wydaje mi się drugorzędna względem tego, jakie tytułu wybierałam i jak je czytałam, czy: dlaczego czasami stroniłam od książek.
   
PS2 A Wy korzystacie z bibliotek? Ciekawa też jestem, czy zdarzyło się Wam nie oddać jakiejś książki?

23 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Kaszel palacza Cię dopadł?

      Usuń
    2. Weź, zarumieniłem się jak rumianek :)

      Usuń
    3. To słodkie :) No, może poza faktem, że rumianek mnie raczej uczula...

      Usuń
    4. Rumianek Cię uczula? A czy ja też?

      Usuń
    5. Ty mnie raczej znieczulasz na te wszystkie podłe rumianki :)

      Usuń
    6. Oh, proszę, nie przywykłem do komplementów, teraz to już całkiem się zaczerwieniłem. Jak czerwonka.

      Usuń
    7. Kurczę, przypomniałam sobie, że straszyłam Cię miesiącem bez komplementów - a nawet nie wiem, czy już minął itp. No po prostu beznadziejna jestem w egzekwowaniu takich rzeczy, muszę się podszkolić ;)

      Usuń
  2. A już jest, nie widziałam jak pisałam odpowiedź do Ciebie na moim blogu :) Fajnie i naprawdę pomocne, jeśli masz taką sklerozę jak ja, ewentualnie natłok spraw :)
    Pozdrawiam, Szufladopółka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no i dziękuję za wspomnienie. Miło mi baaardzo :)

      Usuń
    2. Karteczka ułatwia pamiętanie, bo nie muszę ciągle sprawdzać daty w kalendarzu tylko wystarczy rzut oka :)
      Nie ma sprawy :)

      Usuń
  3. Ja już mam własną bibliotekę w domu, więc od ładnych paru lat nie korzystam z tej miejskiej. Ale kiedyś chodziłam do niej nałogowo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiem łącznie na komentarz awioli i ani, bo zauważyłam że prezentujecie dwa skrajne podejścia, a ja czuję, że jestem gdzieś pośrodku: domowe zbiory powiększałam z upodobaniem jeszcze do niedawna, ale ostatnio coraz bliższa jest mi myśl, że wcale aż tylu książek nie muszę mieć. A biblioteka ma jeszcze tę zaletę, że można najpierw zapoznać się z treścią, a potem zadecydować, czy chce się mieć egzemplarz danej książki na własność - i to mi się bardzo podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. Jeśli masz ochotę zmienić lub odświeżyć szatę graficzną bloga nie czekaj i zajrzyj tutaj: https://www.facebook.com/wystrojbloga?ref=hl
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy Ty sugerujesz, że mój blog jest brzydki?! Buuuuu! Chlip, chlip... tereee! (=dramatyczne wysmarkiwanie nosa)...
      Już miałam po prostu usunąć Twój spamerski komentarz, ale postanowiłam go zostawić na pamiątkę, bo to mój pierwszy 100% reklamowy komcio :) Yyyy... czy to znaczy, że już jestem elytarnym blogerem? ;P Żarcik oczywiście, bo nie posiadam takich ambicji, a poza tym elytarni pewnie mają 1000 dziennie takich komentarzy o_O
      PS A tak serio: nie rozumiem dlaczego ludzie wybierają najgorszy (najbardziej irytujący) z możliwych sposób reklamowania swoich usług - dużo lepszy uzyskałabyś efekt, gdybyś wysłała mi miłego maila, zamiast zaśmiecać bloga. A tak, to na wstępie mnie zniechęcasz...

      Usuń
  6. Ależ to wszystko ciekawe!!! Super :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciiii! Psujesz mój wizerunek nudziary, na który tak ciężko pracuję! ;)

      Usuń
  7. Ja w bibliotece jestem stałym gościem. Wolę sobie wypożyczyć książki niż kupować, bo mam na nie mało miejsca w domu no i można znaleźć mnóstwo perełek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, w pewnym momencie człowiek czytający uświadamia sobie, że półki nie są z gumy ;) A z tymi perełkami to racja, zwłaszcza, że księgarnie ostatnio prawie wyłącznie skupiają się na kolejnych falach nowości - przy nich biblioteki wydają mi się bardziej zróżnicowane.

      Usuń
  8. Uwielbiam bibliotekę, chociaż czasem mnie irytuje jak diabli ;) A to dlatego, że należę do dwóch fili, w których często nie ma książek, na które mam ochotę. Ale są one w bibliotece głównej. A tam nie chadzam, bo mnie skutecznie zniechęciły nieuprzejme bibliotekarki :( Mimo wszystko w filiach znajduję mnóstwo lektur, które znoszę do domu i próbuję czytać zgodnie z terminem... niestety zwykle mam więcej czytadeł niż czasu i potem z rumieńcem przedłużam terminy wielokrotnie, by w końcu z dumą odnieść wszystkie zaległości wprawiając panie bibliotekarki we euforię. Książki również kupuję, bo lubię nimi otaczać, wybieram przede wszystkim fantastykę, o którą jest trudniej na bibliotecznych półkach. Bo mają tam stare egzemplarze, które odkrywam, albo same jakieś hipernowości o wampirach i zombie, które mi się przejadły, więc czasem kuszę się na zakupy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, czytanie zgodnie z terminem... Biblioteka ma to do siebie, że łatwo (jeszcze łatwiej niż w przypadku księgarni) wyjść z niej z większą liczbą książek niż się planowało - w moim wypadku wymaga to dużo determinacji i przemawiania sobie do rozsądku, żeby nie przesadzać (zwłaszcza, że chcę też nadrabiać domowe zaległości) i jeszcze sobie zawsze powtarzam "przecież te książki nigdzie nie uciekną" ;)
      O, to dobry pomysł na własne zbiory - kupować dopiero to, czego nie można pożyczyć z biblioteki (lub od znajomych), przecież niektóre książki czyta się tylko raz.

      Usuń
  9. Właśnie zdałam sobie sprawę, że odkąd pracuje w księgarni nie byłam w bibliotece...chadzam tam załatwiać sprawy służbowe itd. ale od kilku lat nie wypożyczylam żadnej książki, a kiedyś praktycznie tam mieszkałam...
    zgroza:/ zgroza i zaniedbanie:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potworna zgroza i zaniedbanie - w ramach pokuty powinnaś pokornie udać się do biblioteki i za karę wypożyczyć (oraz przeczytać!) książkę, której absolutnie nie masz ochoty czytać :D
      I w sumie, to zawsze mnie zastanawia, czy jak pracuje się w księgarni, to ma się czas na podczytywanie ukradkiem książek?

      Usuń