czwartek, 2 stycznia 2014

M.C. Beaton „Agatha Raisin i ciasto śmierci”

~Kącik porad kulinarnych Agathy Raisin~
Każda perfekcyjna pani domu wie, że aby zabłysnąć w konkursie na najlepsze wypieki, należy poczęstować jury wyśmienitym, tradycyjnym ciastem domowej roboty. Niekoniecznie własnoręcznej. Można dyskretnie udać się do renomowanej londyńskiej piekarni i zamówić np. zachwycająco lekkie i delikatne w smaku ciasto francuskie nadziewane szpinakiem - idealne na przekąskę o każdej porze dnia. Przed zaniesieniem na konkurs, ciasto powinno się wypakować z firmowego opakowania i celowo niezdarnie owinąć cienką folią (żeby wyglądało bardziej domowo). I koniecznie podpisać je własnym nazwiskiem. Szanse na wygraną można wzmocnić przekupując jurora wystawnym obiadem w drogiej restauracji, tudzież stosując inne metody manipulacji i szantażu. Aby zwalić sędziego z nóg (dosłownie) „swoim” wypiekiem należy wzbogacić nadzienie odrobiną trucizny. Bon appétit!

◊◊◊
   
Seria przygód Agathy Raisin jest pierwszą jaką postanowiłam opisać na blogu. Na chwilę obecną składa się ona z 24 tomów. Żeby zapobiec monotonii treści wpisów, będę je opisywała na przemian z innymi książkami. Na koniec planuję napisać także podsumowanie całej serii, w którym opisze stałe motywy, czy moje (również stałe) zastrzeżenia. Jestem pewna, że zarówno jedne i drugie się pojawią, ponieważ po przygody Agathy sięgam już po raz drugi i wiem, czego mogę się spodziewać. Zastanawiam się, jak (o ile) ponowne czytanie wpłynie na moją opinię na temat tych książek - chętnie to sprawdzę.

1. Przód okładki zaprojektowanej przez
RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego.
Gdybym o kupnie i przeczytaniu „Agathy Raisin i ciasta śmierci” miała decydować na podstawie okładki (patrz zdjęcia nr 1. i 3. oraz fotografia grzbietu książki), to nie jestem pewna, czy pisałabym teraz ten wpis. Pod względem estetycznym, oprawa budzi we mnie mieszane uczucia. Częściowo dlatego, że należę do ludzi, którzy uważają, że kobiecym kolorem jest czerwony (jak już musimy bawić się w jakieś kodowanie kolorami), a nie różowy. Stąd też nieco się wzdrygam, gdy produkt przeznaczony dla kobiet (a odnoszę wrażenie, że to kobiety są docelową grupą odbiorczą tej serii) jest wściekle różowy. Pociesza mnie jedynie fakt, że kolejne tomy są w różnych kolorach - to zdecydowanie łagodzi mój początkowy wstrząs ;) Plusem tego różu jest to, że łatwo zauważyć ten tom na półce w kiosku i może o to właśnie chodziło. Poza tym nie przemawia do mnie projekt okładki, brak spójności stylistycznej poszczególnych elementów. Esy-floresy wokół loga serii kojarzą mi się raczej z jakimś wampirycznym romansem dla nastolatek niż kryminałem. Podoba mi się grafika symbolicznie nawiązująca do treści, ale jest ona w innym stylu niż te zawijańce. Jeszcze w innym stylu jest rysunek, który powstaje z zestawienia grzbietów wszystkich tomów (tu widoczny tylko w małym fragmencie). „Bazgroł”, w którym napisana jest informacja o treści z tyłu okładki, jest kolejnym odrębnym pomysłem. Do tego 5 różnych czcionek (może nawet 6, nie wiem, czy do „Seria kryminałów” i „ciasto śmierci” wykorzystano ten sam krój pisma, czy nie). Można to nazwać eklektyzmem, albo można to nazwać bałaganem. Jeżeli chodzi o inne składowe części sposobu wydania książki to warto wspomnieć o wygodnym formacie (17,8 × 11 × 1,8 cm) i zachęcającej cenie 13,99 zł (w prenumeracie 10 zł). Z tego, co pamiętam ten tom akurat kupiłam w promocyjnej cenie, za 4,99 zł - uważam, że taka promocja to dobry pomysł, żeby zachęcić czytelnika to zapoznania się z nowością wydawniczą. Na mnie to podziałało dużo bardziej niż „kobiecy” róż :) Wydanie książki oceniam na 3/5.

2. Przykładowa strona.
A co skrywają okładki tej książki? Na pewno nie kryminał w klasycznym stylu. Nazwa „Seria kryminałów” na okładce, porównanie Agathy Raisin m.in. do panny Marple - to wszystko może wprowadzać w błąd, sugerować że mamy do czynienia z czymś w stylu książek Agathy Christie. Powieść M.C. Beaton określiłabym raczej jako obyczajową z wątkiem kryminalnym. I tego wątku nie odważyłabym się zestawić z tym, czym częstowała czytelników Christie. Szkoda, że wydawca nie postawił bardziej na zachęcenie czytelnika postacią Agathy Raisin, zamiast tworzyć porównania, które bardzo łatwo zweryfikować już po jednym tomie. Czy naprawdę porównywanie do innych (i to na wyrost) to jedyna forma promocji? Nie lepiej skupić się na cechach indywidualnych, wyróżniających daną postać, czy książkę? Zresztą także autorka wielokrotnie w tym tomie próbuje zasugerować czytelnikowi jakieś nawiązanie, inspiracje twórczością Christie - wypada to słabo i trochę nachalnie. Co z tego, że co chwila przypomina mi się o nawiązaniach, jeśli dla mnie analogie kończą się na stwierdzeniu, że Raisin i Marple łączą dwie rzeczy: obie mieszkają na wsi i obie są kobietami? Pierwszy raz przeczytałam „Agathę Raisin i ciasto śmierci” 27 lipca 2012 roku, książkę oceniłam wtedy na 4/5 i ocenę obniżyłam głównie przez moje rozczarowanie wątkiem kryminalnym i długie oczekiwanie, aż on się w końcu pojawi i rozwinie. Jako klasyczny kryminał, książka się nie broni, ale jako powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym (pozwoliłam sobie nazwać ten gatunek „lekkim kryminałem”) wypada dużo lepiej. Sięgając po nią ponownie wiedziałam, że otrzymam miłą, zabawną obyczajówkę z dodatkiem zbrodni i nie zawiodłam się. Podejrzewam, że dlatego teraz treść oceniłam na 5/5. To jedna z tych sympatycznych książek, które można czytać z uśmiechem i przy której można odpocząć po całym dniu. Przy pierwszym czytaniu skojarzyła mi się ze stylem Małgorzaty Musierowicz i Katarzyny Grocholi (a dopiero co wypominałam manię porównywania innym... ;)). Bardziej chyba nawet z tą drugą, ze względu na pewną „przewrotność”. Owa „przewrotność”, zabawny ton jest chyba tym, co sprawiło, że tak polubiłam tę książkę i serię, i co miało wpływ na wysoką ocenę tego tomu.


3. Tył okładki zaprojektowanej przez
RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego.
W moim odczuciu nie jest to książka opisująca „czarującą atmosferę angielskiej wsi” (cytat z tylnej okładki - patrz zdjęcie nr 3.), chociaż uroki wsi można w niej znaleźć. Podobnie jak ciekawe nawiązania do lokalnych tradycji, czy pełne ciepła i spokoju postacie jak pani Bloxby, żona pastora. Tym co bardziej zwraca moją uwagę jest jednak pokazanie sielankowej wsi trochę „na opak”, zażartowanie sobie z tego mitu. I zaakcentowanie współczesnych zmian związanych z „najazdami” turystów, czy napływowymi mieszkańcami - bo nie tylko Agatha marzy o domu na wsi i wyrwaniu się z miasta. Sielankowość burzy nie tylko zbrodnia, ale i ukazanie ludzi jako dalekich od wizerunku beztroskich wieśniaków, mających za to swoje wady, sekrety, skrywaną złość i mściwość mogącą doprowadzić np. do otrucia kogoś z pełną premedytacją. Są też sceny zabawne, burzące wizerunek statecznego, dostojnego, pobożnego mieszkańca wsi. Państwo Boggle są świetnym pożeraczem cierpliwości, a gospodynie ze Stowarzyszenia Pań nie zawsze spędzają czas szydełkując i robiąc na drutach. A, jakże przemawiającej do mnie nuty absurdu, dodaje temu wszystkiemu nasza droga pani Raisin. Nie od razu polubiłam tę postać ze względu na jej specyficzną osobowość, ale ostatecznie moją sympatię zdobyła swoim niełatwym charakterkiem właśnie. Dzięki Agacie nie jest to kolejna książka o kobiecie w średnim wieku, która odnajduje sens życia (i oczywiście Prawdziwą Miłość) podczas pieczenia szarlotki w domku nad jeziorem (bez żadnych sugestii ;)). Agatha bywa impulsywna i nieokrzesana, lata pracy w public relations sprawiły, że umie „prowadzić konwersację tylko na trzy sposoby: wydawać podwładnym rozkazy, naciskać na media, żeby kogoś wypromowały, albo przymilać się klientom” (s. 37). Przeprowadzka, po przejściu na wcześniejszą emeryturę, do Carsely, poznawanie mieszkańców trochę przełamuje jej pancerz, ale spokojnie, Agatha nie straci pazurków :) Zabawne i ocierające się o groteskę są jej próby zostania zaakceptowaną przez lokalną społeczność. Najłatwiej byłoby po prostu być miłą dla innych i czekać na odwzajemnienie życzliwości, ale dla przyzwyczajonej do działania Raisin to pomysł nie do zaakceptowania. Najpierw postanawia zaimponować innym wygrywając lokalny konkurs na najlepszy wypiek. Co z tego, że kupuje gotowe ciasto w londyńskiej piekarni, przecież liczy się efekt! Następnie postanawia zyskać aprobatę samodzielnie wykrywając truciciela. Tak bardzo nie chce dzielić się chwałą związaną z rozwiązaniem zagadki, że nikogo nie informuje o swoich podejrzeniach (zwłaszcza policji) i lekkomyślnie naraża własne życie. Ale taką nieobliczalną wariatką jest właśnie Agatha Raisin. Sąsiad James, obserwując ją zza firanki, zastanawiał się „czy ścigano ją za jakieś przestępstwo, czy też uciekła z zakładu dla umysłowo chorych” (s. 226) - o czymś to chyba świadczy ;)

Wątek kryminalny nie jest bardzo skomplikowany, ale muszę przyznać, że całkiem logiczny. I motyw truciciela, i sama zbrodnia, jej planowanie wydają się być przedstawione wiarygodnie. Nawet „dochodzenie” Agathy, jej kojarzenie pewnych faktów nie budzi wielkich zastrzeżeń, chociaż oczywiście na błyskotliwe śledztwo i potyczki wielkich umysłów radzę się nie nastawiać. Raisin jest amatorką i tak też się zachowuje, ale ma to nawet swój sens, bo przecież to jej pierwsze podejście do wykrycia zbrodniarza. Talentu detektywistycznego nie ma (i mieć nie będzie...), ale ma inne cechy, które pozwalają jej osiągnąć cel. Podobało mi się, jak jej poznawanie Carsely i mieszkańców pomagało w ustalaniu sprawcy, kojarzeniu pewnych faktów. Poza tym, wątek kryminalny jest tak napisany, że nie burzy tego pozytywnego nastroju, który panuje we fragmentach obyczajowych powieści. Zaletą lekkich kryminałów jest właśnie to, że nie zasypują czytelnika drastycznymi szczegółami okrutnych zbrodni, krew nie leje się hektolitrami i nie ma też tego (mocno mnie już męczącego) idiotycznego zachwytu nad seryjnymi mordercami. Jest po prostu zbrodnia w uroczej, angielskiej wsi. Co prawda chciałabym, żeby wątek kryminalny był lepszy, a styl narracji bardziej wyrafinowany (książka napisana jest prostym językiem), ale przyznam, że podczas czytania te zastrzeżenia nie przeszkadzały mi w czerpaniu przyjemności z lektury. Zaskoczyło mnie nawet, że powieść mnie wciągnęła, pomimo, że w połowie przypomniałam sobie kto jest sprawcą i jak Agatha wpadnie na jego trop. Książkę przeczytałam prawie „na raz”, oszukując się wciąż tekstem „jeszcze tylko jeden rozdział i koniec na dzisiaj” ;) Treść oceniłam na 5/5 i szczerze uważam, że w swojej „kategorii wagowej” książka na nią zasługuje. Konserwatywnym fanom kryminałów nie śmiem „Agathy Raisin i ciasta śmierci” polecać, bo mogliby oskarżyć mnie o to, że próbuję ich otruć zakalcem ;) Za to miłośnikom niepoprawnych obyczajówek mówię: poczęstujcie się :)


autor: M.C. Beaton
tytuł: Agatha Raisin i ciasto śmierci
tytuł oryginalny: Agatha Raisin and the Quiche of Death
tłumaczenie: Monika Łesyszak
seria: Seria kryminałów (tom 1)
wydawca: Wydawnictwo Edipresse Polska SA
projekt okładki: RJ PROJEKT Robert Jasiński
oprawa: miękka
wymiary: 17,8 × 11 × 1,8 cm
liczba stron: 256
waga: 192 g
cena: 13,99 zł
moja ocena treści: 5/5
moja ocena wydania: 3/5

PS  Na gotowaniu i pieczeniu znam się (póki co!) tak samo dobrze, jak Agatha, dlatego nie podejmę się próby wytłumaczenia, czym jest quiche i czy różni się czymś od tarty. Zamiast tego perfidnie zdradzę, że to pani Bloxby jest trucicielką! ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz