Między pojawieniem się iskry, a rozpaleniem ognia jest zazwyczaj moment oczekiwania i niepewności. Pojawiają się wtedy wątpliwości: czy iskra wystarczy, by języki ognia strzeliły ku niebu, czy sam ogień okaże się pomocny, a może wymknie się spod kontroli i zamieni się w zagrożenie dla życia? Czy jesteśmy gotowi na to, co nam przyniesie i czy bardziej go pragniemy, niż się boimy? Powieść „W pierścieniu ognia” kojarzy mi się właśnie z tym momentem między pojawieniem się iskry, a rozpaleniem ognia. Jednak w moim odczuciu, Suzanne Collins przetrzymuje nas w niepewności odrobinę za długo. Z drugiej strony, jest w tej książce pewien hipnotyczny blask, który sprawił, że znowu (tak, jak przy pierwszym tomie) zaczytałam się do późna w noc. Czym dokładnie uwiodła mnie autorka w drugiej części trylogii „Igrzyska śmierci”, a czym (nieco) rozczarowała?
◊◊◊
1. Przód okładki zaprojektowanej przez Elizabeth B. Parisi. |
Głównym, i na dobrą sprawę jedynym, moim zastrzeżeniem do książki „W pierścieniu ognia” jest to, że sprawia ona wrażenie raczej zbioru uzupełnień do pierwszego i trzeciego tomu trylogii, niż osobnej powieści. A w moim odczuciu trylogia powinna składać się z historii, które wchodzą w skład większej całości, ale jednocześnie każda z nich jest odrębnym, zamkniętym wątkiem. W ramach małej dygresji postanowiłam poddać swoją intuicję słownikowej weryfikacji i oto, co znalazłam: „trylogia ż I, DCMs. ~gii; lm D. ~gii «cykl trzech połączonych tematycznie utworów literackich, muzycznych lub filmowych, z których każdy stanowi zamkniętą całość (...)» (gr.)” (Słownik języka polskiego PWN, Warszawa 1981, tom III, s. 541). Czyli jednak intuicja mnie jeszcze nie zawodzi. Grzeczna intuicja, dostanie w nagrodę łakocia ;) Uważam, że pierwsza część „W pierścieniu ognia” mogłaby spokojnie zostać dołączona do „Igrzysk śmierci”. Są to rozdziały poświęcone Tournée Zwycięzców, w którym muszą wziąć udział Katniss i Peeta - ładnie by puentowały i uzupełniały wydarzenia w pierwszym tomie. Do tego, ponieważ pewne znaczenie podczas Tournée ma nawiązanie do postaci Rue, lepiej by to wyglądało w tomie, w którym Rue się pojawia (czyli pierwszym). Trzeciego tomu jeszcze nie czytałam, ale podejrzewam, że fragmenty „W pierścieniu ognia” opisujące Głodowe Igrzyska dobrze by się sprawdziły jako preludium w „Kosogłosie”. Jak znam siebie, to pewnie jeszcze w przyszłości będę marudziła, że to nie trylogia, tylko powieść w trzech tomach ;) Nie zmienia to jednak faktu, że „W pierścieniu ognia” czytało mi się równie dobrze, co poprzednią część tej serii. Fabuła nadal jest wciągająca, a na czytelnika czyhają zaskakujące zwroty akcji. I gratis - nieprzespana noc.
2. Informacje o fabule na przednim skrzydełku okładki. |
Jest kilka rzeczy, które w tej książce zwróciły moją uwagę i przypadły mi do gustu. Podobał mi się, widoczny podczas Tournée Zwycięzców, rozdźwięk między dwoma rzeczywistościami: poziomem życia w Kapitolu, a realiami egzystencji w dystryktach. Ten kontrast między światem pełnym oszałamiających strojów i wymyślnych potraw, a tym, w którym dominuje nędza i głód. Balansowanie na granicy między tymi przeciwstawnymi rzeczywistościami, potęguje u głównej bohaterki uczucie zagubienia, wewnętrznego rozdarcia. Sprawy nie ułatwia jej konieczność przekonywującego grania bezgranicznie zakochanej w Peecie - prezydent Snow dał jej jasno do zrozumienia, jakie straszne konsekwencje będzie miała jej niesubordynacja w tej kwestii. I tak, obserwujemy Katniss Everdeen z jednej strony utożsamiającą się z mieszkańcami poszczególnych dystryktów, współodczuwającą tlący się w nich bunt, z drugiej strony - szukającą zapomnienia podczas zachwycającego balu w Kapitolu. W smakowaniu wyszukanych potraw nie zachodzi jednak tak daleko, jak ludzie, którzy „(...) wymiotują dla przyjemności ponownego napełniania brzucha. Nie są chorzy ani na ciele, ani na umyśle, nie zjedli nic zepsutego. Na przyjęciu wszyscy się tak zachowują. Tak się robi, to część zabawy.” (s. 79). Od stania się jedną z nich, chronią ją wspomnienia z domu: mieszkańcy Dwunastego Dystryktu często przynosili do jej mamy chore dzieci, cierpiące z niedożywienia, z prośbą o pomoc. Podczas balu, główna bohaterka wypowiada ciekawe zdanie, trafnie podsumowujące powierzchowność mieszkańców Kapitolu, którzy na równi stawiają rzeczy istotne i błahe: „gratulują mi zaręczyn i zwycięstwa w igrzyskach, chwalą dobór szminki” (s. 82). Poza tym, w drugim tomie trylogii powraca symbol kosogłosa i zostaje on ciekawie rozwinięty. Ptak ten bowiem ma podwójną symbolikę, pasującą do dwóch różnych światów, w których porusza się Katniss: dla mieszkańców Kapitolu jest modnym motywem, pożądaną ozdobą stroju, dla rebeliantów - symbolem nadziei, że ich bunt ma szansę powodzenia, jest symbolem ich walki.
W momencie, w którym dokonuje się wizualna przemian Katniss (tak, o TEJ sukni mówię ;)), myślałam, że oto rozpocznie się rewolucja - nawet nie tyle rozpocznie, bo przecież powstania w niektórych dystryktach już wybuchły, ale że główna bohaterka będzie bezpośrednio uczestniczyć w buncie (i strzelać sobie słit focie na barykadach ;P). A tu niespodzianka: śledzimy kolejne Głodowe Igrzyska. Prezydent Snow przyspieszył je o kilka miesięcy, aby odwrócić uwagę ludzi od zamieszek. I oczywiście po to, żeby przypomnieć o sile Kapitolu. Tym razem nie są to zwykłe Igrzyska, ponieważ akurat wypada kolejne Ćwierćwiecze Poskromienia, czyli zawody zostają urozmaicone o dodatkową zasadę. Rocznicowa reguła jest wyjątkowo na rękę prezydentowi kraju Panem: „W siedemdziesiątą piątą rocznicę, dla przypomnienia buntownikom, że nawet najsilniejsi z nich nie mogą pokonać potęgi Kapitolu, trybuci obojga płci zostaną wylosowani z (...)” (s. 161) - podła jestem i nie zdradzę z czego będą losowani trybuci, musicie to sobie doczytać sami! Bałam się, że opis kolejnych Głodowych Igrzysk będzie tylko zapychaczem miejsca w powieści. I chociaż wciąż mam wrażenie, że trochę na siłę odwleka to, co wydaje mi się, ma nastąpić (rebelia), to trzeba przyznać, że jest fascynujący. Autorka bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie pomysłem na arenę (jest ona zmieniana co Igrzyska) i „plagi”, z którymi zmierzą się trybuci oraz tym, że nie rozwleka się nadmiernie nad przebiegiem zawodów, opisuje rzeczy ważne. Przy tym nadal pisze w sposób, który sprawia, że trudno oderwać się od lektury, m.in. sprytnie umieszcza zwroty akcji na końcu rozdziałów. I tworzy ciekawe postacie uczestników Głodowych Igrzysk. Jak tu nie lubić, chrupiącego cukier „blond syrena”, Finnicka uzbrojonego w trójząb? :) Przy okazji mam do Was pytanie: ktoś próbował podrywu „na kostkę cukru”, przynosi jakieś efekty? ;) Straszne, że tak sympatyczne postacie jak Beetee i Wiress, Mags, nawet Johanna „Ubranie Mnie Ogranicza” Mason muszą prowadzić ze sobą walkę na śmierć i życie. Mam wrażenie, że te Głodowe Igrzyska są bardziej krwawe i brutalne niż poprzednie. Zastanawiam się, czy ta brutalność i ich sensacyjno-przygodowy charakter nie odwracają za bardzo uwagi czytelnika od rzeczy ważniejszych takich jak znaczenie Igrzysk, czy tego że stanowią one narzędzie manipulacji. Walka o wolność rebeliantów wygląda wręcz blado przy pasjonującej ucieczce przed złowrogą mgłą na arenie. Podejrzewam, że można przeczytać „W pierścieniu ognia” nie zauważając niczego poza szałowymi kieckami i krwawą jatką, ale zachęcam do chwili refleksji też nad pozornie mniej atrakcyjnymi elementami powieści, bo uważam, że dzięki nim dostrzega się całą grozę opowiedzianej przez Suzanne Collins historii.
Ucieszyło mnie, że w tym tomie poznajemy szczegóły zwycięstwa Haymitcha w Igrzyskach. Odrobinę więcej dowiadujemy się też o innych postaciach, a przy okazji także o pochodzeniu broszki z kosogłosem. I oczywiście mamy szansę poznać lepiej pannę Everdeen. Mam wrażenie, że nie tylko przyzwyczaiłam się do pierwszoosobowej narracji, ale i doceniam jej zalety - pozwala ona przyjrzeć się przemyśleniom i wahaniom głównej bohaterki i osobiście odebrać jej przeżycia. Muszę przyznać, że Katniss ciekawie analizuje swoje zachowanie i próbuje dojść własnych motywów. Chociaż inni widzą w niej zwyciężczynie, ona nie jest pewna, czy za jej czynami nie kryje się zwykły egoizm. Zwycięzca Głodowych Igrzysk dla mieszkańców Panem, a zwłaszcza dla dystryktu z którego pochodzi, jest bohaterem. Finnick słusznie jednak zauważa, że „nikt na tej arenie nie został zwycięzcą przypadkowo” (s. 255), co oznacza, że nie wygrywają osoby, godne naśladowania, tylko te, które zabijają człowieka w sobie. Katniss to dostrzega, stwierdza: „Zwycięzców nie koronowano za okazywanie współczucia innym.” (s. 255). Prowokuje to do zadania sobie pytania: a kim są nasi bohaterowie? Ludźmi, którzy reprezentują godne szacunku wartości, czy osobami, które osiągają cele za wszelką cenę, nie licząc się z nikim i niczym? Główna bohaterka zdaje sobie sprawę z tego, że Peeta jest wyjątkowym zwycięzcą Igrzysk, ponieważ najwięcej zachował w sobie człowieczeństwa. Ciekawe jest to, jak Katniss dochodzi do wniosku, że musi chronić Peetę, nawet za cenę własnego życia, bo on może zrobić więcej dla rebelii niż ona: „Dla rewolucji (...) po śmierci stałabym się cenniejsza. Mogliby zrobić ze mnie męczennice dla sprawy i wymalować moje portrety na sztandarach. Zjednoczyłabym ludzi znacznie trwalej, niż mogłabym to zrobić za życia. Z kolei Peeta byłby cenniejszy żywy i przygnieciony tragedią, bo obróciłby ból w słowa, które odmieniłyby ludzi.” (s. 225-226). To lubię w głównej bohaterce, że ma myśli może i zaskakujące, ale głębsze niż np. „ojej, złamałam paznokieć” ;) Przypomniało mi się jeszcze, że Katniss wypowiada w tej książce zdanie, za które miałam ochotę ją wyściskać: „Słyszałam, jak nasze rówieśnice rozmawiają o chłopakach, innych dziewczynach albo o ciuchach, my [Katniss i Madge] jednak nie lubimy plotek, a ciuchy nudzą mnie do łez.” (s. 86) :)
Na pewno podoba mi się w powieści „W pierścieniu ognia” to, że można znaleźć w niej wiele tematów do przemyśleń. O wciągającej fabule nie wspominając. Treść książki oceniam jednak na 4/5, ponieważ, jak pisałam na początku, mam wrażenie, że stanowi ona tylko dodatek do pozostałych tomów. Brakuje mi w niej głównego tematu, osi opowieści, przez co książka nie broni się jako samodzielna powieść, a sprawdza się jedynie jako część trylogii. Podoba mi się sposób pisania Suzanne Collins. Drobne detale są umiejętnie wplecione w całą historię i splatają ją w piękną całość. Autorka np. sprytnie tłumaczy gdzie Katniss nauczyła się pływać (to rzadka umiejętność wśród mieszkańców górniczego, położonego wśród lasów, Dwunastego Dystryktu), pisze o tym wcześniej niż kiedy główna bohaterka korzysta z tej umiejętności i nienachalnie wplata to w opisywane wydarzenia i wspomnienia Katniss o ojcu. Obejrzałam już ekranizację pierwszego tomu („Igrzyska śmierci”) i pożytek z tego taki, że doceniłam jeszcze bardziej książki. Jak dla mnie, film jest zrobiony poprawnie. Niby są pokazane wszystkie ważne wydarzenia, obsada też jest dobra (główna aktorka trochę mnie rozczarowała swoim beznamiętnym wyrazem twarzy), ale film nie wywołał we mnie takich emocji, jak powieść. Przeszkadzało mi względnie szybkie tempo filmu - przypomina to zaledwie streszczenie książki i to jeszcze „galopkiem”. Rozumiem, że nie było czasu, żeby smakować wszystkie szczegóły, ale uważam, że to one właśnie nadają opowieści pani Collins klimat. Brak wglądu, w ekranizacji, w przemyślenia Katniss dystansował mnie od głównej bohaterki i całej historii. Zdecydowanie, o zmaganiach panny Everdeen wolę czytać niż je oglądać. Wydanie książki oceniam na 4/5. Na okładce (patrz zdjęcie nr 1., 2., 4., 5. i fotografia grzbietu) jest ładna grafika, kolory też są w porządku - całość jest lekko metaliczna (czego akurat na moich zdjęciach niestety nie widać za dobrze). Poza tym, książka jest nieco ciężka i niewygodnie się ją otwiera oraz trzyma podczas czytania.
3. Przykładowa strona „W pierścieniu ognia”. |
4. „Pitu pitu” na tylnym skrzydełku okładki. |
5. Tył okładki zaprojektowanej przez Elizabeth B. Parisi. |
autor: Suzanne Collins
tytuł: W pierścieniu ognia
tytuł oryginalny: Catching Fire
tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Piotr Budkiewicz
seria: trylogia „Igrzyska śmierci”, tom 2
wydawca: Media Rodzina
projekt okładki: Elizabeth B. Parisi
oprawa: miękka ze skrzydełkami
wymiary: 20,5 × 13,5 × 2,2 cm
liczba stron: 360
waga: 431 g
cena: 29,90 zł
moja ocena treści: 4/5
moja ocena wydania: 4/5
PS Gumijagody to może nie są, ale niewątpliwie czai się w nich jakaś moc:
„Jagody. Dociera do mnie, że w tej garści trujących owoców kryje się odpowiedź na pytanie, kim naprawdę jestem. Jeżeli wyciągnęłam je, żeby uratować Peetę, bo wiedziałam, że spotkam się z potępieniem, wróciwszy bez niego, to jestem godna pogardy. Jeśli wyciągnęłam je z miłości, to znak, że jestem samolubna, ale można mi to wybaczyć. Ale jeżeli wyciągnęłam je, żeby postawić się Kapitolowi, to jestem coś warta. Problem w tym, że w tej chwili nie bardzo wiem, co mną wtedy powodowało.” (s. 112-113)
Na zdjęciu powyżej są co prawda borówki (i to niedojrzałe), a nie jagody, ale ponieważ w książce pojawia się tajemniczy gatunek trujących jagód, to równie dobrze jego owoce mogą wyglądać jak (niedojrzałe) borówki. Od czego jest wyobraźnia ;) Na zdjęciu, w borówkach czai się pajączek - można sobie wyobrazić, że trujący. I voilà, tak z niedojrzałych borówek z nieszkodliwym pajączkiem robi się tajemnicze trujące jagody! Ach, potęga wyobraźni... Na zdjęciu po prawej są liście borówki, pięknie przebarwione jesienią i rozświetlone październikowym słońcem. Pomyślałam sobie, że wyglądają jak płomienie lub ogniste piórka - i że Katniss fajnie by wyglądała w sukience nimi ozdobionej. Tak jest Cinna, uważaj, bo wygryzę cię z posady! ;P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz