Czas na kolejną porcję mojego małego bzika, czyli na kolejny tom poświęcony... właściwie czemu? Rozwiązywaniu przez Agathę Raisin kryminalnej zagadki (ktoś jeszcze w to wierzy? ;))? Szukaniu przez nią miłości? Podejrzanym specyfikom pewnej znachorki i światu wróżb? A może totalnej amatorszczyźnie domorosłej pani detektyw, jej sercowym porażkom i lądowaniu z byle kim w łóżku, oraz rzeczywistości pozbawionej magii? W tej książce znajdziemy wszystkie te rzeczy, ponieważ autorka najpierw interesująco buduje fabułę, niczym misterny domek z kart, a następnie jednym ruchem ręki ją burzy, by pozostawić czytelnika z uczuciem konsternacji...
Tom dziewiąty serii, czyli „Agatha Raisin i martwa znachorka”, zaczyna się naprawdę obiecująco - i nie piszę tego tylko dlatego, że w pamięci mam wyjątkowy słabą poprzednią część („Agatha Raisin i tajemnice salonu fryzjerskiego”). Bardzo spodobał mi się pomysł ze zmianą miejsca akacji: raz, bo Carsely, w którym mieszka Agatha (a zwłaszcza mężczyźni, na jakich tam się natyka) zaczynało mnie przytłaczać; dwa, ponieważ wyjeżdża ona, poza sezonem turystycznym, do nadmorskiej miejscowości - Wyckhadden i zatrzymuje się w wyludniałym hotelu! Dodam dla jasności, że przedziwną sympatią darzę takie miejsca akcji w książkach, czyli opustoszałe hotele/sanatoria, najlepiej nadmorskie, w mało (pozornie!) atrakcyjnych porach roku, kiedy wieje, mży, pada, a nawet śnieży. Depresyjnie? Dla mnie: cudo (*Heaven, I'm in Heaven...*) :) Raisin wybrała to miejsce przypadkowo i w zasadzie chciała tylko usunąć się z oczu Jamesa Laceya, przynajmniej dopóki nie odrosną jej włosy (fryzjerska przygoda z poprzedniego tomu skończyła się dla niej mało przyjemnie). W Wyckhadden zatrzymuje się w hotelu Garden, gdzie poznaje grupkę stałych mieszkańców hotelu, emerytów rozmiłowanych w grze w Scrabble. Udaje się także do lokalnej wróżki i znachorki - Francie Juddle, która sprzedaje jej preparat na porost włosów oraz miłosny eliksir. Ten drugi Agatha testuje na poznanym w Wyckhadden inspektorze policji, Jimmym Jessopie (docelowo chce użyć eliksiru na Jamesie...). Jimmy okazuje zainteresowanie Agathą i jest to tak sprytnie opisane, że do końca nie wiadomo, czy to działanie specyfiku od znachorki, czy „zwykłe” uczucie, bo skoro preparat do włosów faktycznie przyspieszył ich odrastanie... Mamy więc klimatyczne miejsce akcji, nowy, całkiem interesujący zestaw postaci i miłość wiszącą w powietrzu przepełnionym morską bryzą. Dochodzi także do zaskakującego, jak na spokojne Wyckhadden, morderstwa. Ofiarą zabójcy pada Francie Juddle, a krąg podejrzanych jest szeroki, ponieważ wiele osób korzystało z usług wróżki i sporo mogło poczuć się przez nią oszukanych. Zapowiada się naprawdę świetnie, ale niestety w pewnym momencie ten starannie budowany domek z kart zaczyna się trząść w posadach.
Trudno mi dokładnie uchwycić moment, w którym fabuła zaczyna się wykolejać - dzieje się to gdzieś w trakcie prowadzenia śledztwa, już po dokonaniu (pierwszego) morderstwa. Agatha, jako świadek, zmuszona jest do pozostania w Wyckhadden i niby zaczyna węszyć na własną rękę, ale wykazuje wyjątkowo mało entuzjazmu i determinacji w tej kwestii. Poza tym, nasza „detektyw” Raisin dziwnie upiera się przy tym, iż bardzo podejrzane jest to, że rezydenci hotelu nie chcą rozmawiać o zabójstwie znachorki. Naprawdę aż tak może dziwić fakt, że grupka emerytów, ceniących sobie spokojne i ciche życie, nie emocjonuje się krwawym morderstwem? Trochę naciągane. Śledztwo ma również swoje ciekawsze momenty np. kiedy do kręgu podejrzanych dołącza córka Francie, Janine (także będąca wróżką) i jej mąż (nie będący wróżką) lub kiedy Agacie udaje się dowiedzieć czegoś więcej o mieszkańcach hotelu, ich przeszłości. Wątek z parkiem rozrywki też jest obiecujący. Swoistym zwiastunem upadku nieźle prowadzonej fabuły staje się pojawienie... baroneta Charlesa Fraitha. Tak, to ten sam, z którym główna bohaterka zdradziła ukochanego Jamesa podczas pobytu na Cyprze („Agatha Raisin i koszmarni turyści”) i z którym, z niezrozumiałych dla mnie powodów, wciąż utrzymuje (toksyczne) relacje - niby przyjacielskie, ale już nawet nie liczę, ile razy wylądowała z nim po pijaku w łóżku. Ostateczne tąpnięcie w kierunku „ale że co?” następuje w momencie, kiedy Agatha i Charles już mają wyjechać z Wyckhadden, ale on zauważa, że w kinie leci „Casablanca”, którą uwielbia i koniecznie chce obejrzeć, więc zostają jeszcze na jeden dzień. Serio? Do tego Raisin pokornie zgadza się zostać, choć marzyła żeby wyjechać. Nagle taka grzeczniutka się zrobiła? No niby była uzależniona od Charlesa jeśli chodzi o środek lokomocji, bo miał ją odwieść do domu swoim samochodem... - a, właśnie: nie rozumiem, dlaczego Agatha nie przyjechała do Wyckhadden własnym autem? Sprawdziłam i na ostatniej stronie poprzedniego tomu wyraźnie jest napisane „wsiadła do samochodu i opuściła Carsely” („Agatha Raisin i tajemnice salonu fryzjerskiego”, s. 236). Najwyraźniej, gdzieś po drodze do Wyckhadden, samochód wyparował ;) W sumie ta sytuacja z przedłużeniem pobytu to chyba jeszcze bardziej absurdalny „akcjopopychacz” niż postać Bodzia w „Czarnej polewce” Małgorzaty Musierowicz. Wracając do powieści M.C. Beaton: egoistyczny Charles idzie do kina, a potem to już klasyka: morderca (ot tak, oczywiście) zwierza się Agacie i sprawa zostaje zakończona, a Raisin wraca do Carsely z kolejnym kotem - chyba nie muszę tłumaczyć, skąd wzięła dla niego imię „Scrabble”? W całej opowieści pozostaje sporo niewykorzystanego potencjału, szkoda.
Obserwowanie spraw uczuciowych Agathy utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Raisin nadaje się na bezzwłoczną psychoterapię. Stwierdzam to jako laik, ale chyba mam jakieś podstawy do postawienia takiej diagnozy, ponieważ Agatha: kocha jednego, zaręcza się z drugim, a w łóżku ląduje jeszcze z kolejnym mężczyzną. I nie, ta cała sytuacja nie sprawia jej satysfakcji, więc trudno tu mówić o świadomie wybranym stylu życia. Do tego w tym tomie mamy okazję usłyszeć jeden z dziwniejszych i głupszych sposobów tłumaczenia zdrady (choć chyba wszystkie tłumaczenia zdrady są z reguły głupie?): wróżka Janine wyczytała z dłoni głównej bohaterki m.in. taką wróżbę: „Z nikim nie będzie już pani uprawiała seksu.” (s. 80), a nasza droga Agatha tak bardzo przejęła się tymi słowami (w końcu za wróżbę zapłaciła całe 10 funtów!), że kiedy napatoczył się Charles, postanowiła „udowodnić, że Janine nie miała racji” (s. 195) i zdradzić z cynicznym baronetem swojego narzeczonego. W tej książce, poza tym emocjonalno-miłosnym mętlikiem, jest też ciekawy wątek z futrem z norek. Nie dowiadujemy się może nic nowego o głównej bohaterce, ale jakoś spodobało mi się nadanie temu futru symboliki: „Był to jej pierwszy w życiu drogi zakup, po tym, jak wyrwała się ze slumsu w Birmingham, w którym się narodziła, po tym, jak wspięła się po drabinie sukcesu. Ten płaszcz był dla niej jak lśniąca zbroja. Obwieszczał nadejście nowej, majętnej Agathy Raisin. A było to w czasach, gdy noszenie futer jeszcze nie było grzechem.” (s. 26). To ostatnie zdanie to taka mała sugestia, że Agacie nie dane będzie w spokoju cieszyć się płaszczem z norek. Biedaczka, zdecydowanie ma ostatnio pod górkę. Ze wszystkim.
Treść w moim odczuciu zasługuje na ocenę 3/5 - jest to pewien kompromis między dobrym początkiem, a słabym zakończeniem całej opowieści. Dodatkowo, dwa drobiazgi zwróciły moją uwagę. Na stronie 50 jest pomysłowe przejście między akapitami i dwoma różnymi rozmowami. Jeden akapit kończy się słowami: „Na pewno jak wróci wszystko nam opowie. Herbaty?”, a drugi zaczyna: „Nie, nie chcę już waszej wstrętnej herbaty!” :) Druga rzecz, to opis, którego nie rozumiem: „Miała długi, wąski nos oraz szczękę w kształcie litery „L”, która u hollywoodzkich aktorek lat osiemdziesiątych postrzegana była za objaw urody.” (s. 79) - może Wy wiecie i łaskawie mi wytłumaczycie, jak wygląda ta szczęka w kształcie „L”, lub która aktorka taką posiada? Wydanie książki oceniłam na 4/5. Okładka (patrz zdjęcie nr 1. i 3.) ma wyjątkowo mocny kolor - podoba mi się ta czerwień, dodatkowo zestawiona z czernią i odrobiną błękitu. Grafika jest prosta, ale trafiona. Ta rachityczna rączka dramatycznie wystająca z wody wygląda wręcz uroczo ;) I fajne jest to, że wygląda, jakby chwytała za napis „znachorka”. Jak wszystkie tomy z serii, ten także ma wygodny format i przystępną cenę 13,99 zł.
PS „We wzbijających i opadających falach było coś hipnotycznego. Wiatr słabł, a blade słońce pozłacało wciąż wzburzone morze. Przeszła całe mile, zanim wreszcie zawróciła do hotelu z poczuciem siły i świeżości. Może i pójdzie na tańce na molo z tajemniczym Jimmym Jessopem. Jego zaproszenie stanowiło dla niej niespodziankę i szansę przeżycia przygody.” (s. 14). Na tańcach, na które zaprosił Agathę Jimmy miała być grana muzyka balowa. Wydaje mi się, że do tego retro klimatu pasowałaby też piosenka z filmu „Panowie w cylindrach” (Top Hat, 1935), którą zaśpiewał Fred Astaire, czyli „Cheek to Cheek”. Poniżej jest fragment z filmu z tą piosenką, a w parze z Fredem tańczy Ginger Rogers:
Czyż nie są cudowni? ^_^ Sukienka Ginger co prawda wygląda trochę jak uszyta z Yeti, ale na stylowe tańce na mole bez wahania założyłabym podobnego futrzaka ;) Och, właśnie wpadłam na świetny pomysł: wielki bal na Molo w Sopocie w stylu retro! Byłoby super: orkiestra grająca na żywo i na całej długości mola roztańczone pary w strojach z epoki (żadnych dżinsów!). Do tego wyłożone miękkimi poduszkami ławki z małymi stolikami przystrojonymi kwiatami, a między latarniami rozwieszone kolorowe lampiony, które tęczowo odbijałyby się w wodzie...
◊◊◊
1. Przód okładki zaprojektowanej przez RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego. |
2. Przykładowa strona „Agathy Raisin i martwej znachorki”. |
3. Tył okładki zaprojektowanej przez RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego. |
Treść w moim odczuciu zasługuje na ocenę 3/5 - jest to pewien kompromis między dobrym początkiem, a słabym zakończeniem całej opowieści. Dodatkowo, dwa drobiazgi zwróciły moją uwagę. Na stronie 50 jest pomysłowe przejście między akapitami i dwoma różnymi rozmowami. Jeden akapit kończy się słowami: „Na pewno jak wróci wszystko nam opowie. Herbaty?”, a drugi zaczyna: „Nie, nie chcę już waszej wstrętnej herbaty!” :) Druga rzecz, to opis, którego nie rozumiem: „Miała długi, wąski nos oraz szczękę w kształcie litery „L”, która u hollywoodzkich aktorek lat osiemdziesiątych postrzegana była za objaw urody.” (s. 79) - może Wy wiecie i łaskawie mi wytłumaczycie, jak wygląda ta szczęka w kształcie „L”, lub która aktorka taką posiada? Wydanie książki oceniłam na 4/5. Okładka (patrz zdjęcie nr 1. i 3.) ma wyjątkowo mocny kolor - podoba mi się ta czerwień, dodatkowo zestawiona z czernią i odrobiną błękitu. Grafika jest prosta, ale trafiona. Ta rachityczna rączka dramatycznie wystająca z wody wygląda wręcz uroczo ;) I fajne jest to, że wygląda, jakby chwytała za napis „znachorka”. Jak wszystkie tomy z serii, ten także ma wygodny format i przystępną cenę 13,99 zł.
autor: M.C. Beaton
tytuł: Agatha Raisin i martwa znachorka
tytuł oryginalny: Agatha Raisin and the Witch of Wyckhadden
tłumaczenie: Stanisław Jan
seria: Seria kryminałów (tom 9)
wydawca: Wydawnictwo Edipresse Polska SA
projekt okładki: RJ PROJEKT Robert Jasiński
oprawa: miękka
wymiary: 17,8 × 11 × 1,7 cm
liczba stron: 240
waga: 174 g
cena: 13,99 zł
moja ocena treści: 3/5
moja ocena wydania: 4/5
PS „We wzbijających i opadających falach było coś hipnotycznego. Wiatr słabł, a blade słońce pozłacało wciąż wzburzone morze. Przeszła całe mile, zanim wreszcie zawróciła do hotelu z poczuciem siły i świeżości. Może i pójdzie na tańce na molo z tajemniczym Jimmym Jessopem. Jego zaproszenie stanowiło dla niej niespodziankę i szansę przeżycia przygody.” (s. 14). Na tańcach, na które zaprosił Agathę Jimmy miała być grana muzyka balowa. Wydaje mi się, że do tego retro klimatu pasowałaby też piosenka z filmu „Panowie w cylindrach” (Top Hat, 1935), którą zaśpiewał Fred Astaire, czyli „Cheek to Cheek”. Poniżej jest fragment z filmu z tą piosenką, a w parze z Fredem tańczy Ginger Rogers:
{Niestety ten konkretny filmik został usunięty, ale może uda się Wam kiedyś trafić na wspomniany przeze mnie fragment filmu gdzieś indziej.}
Czyż nie są cudowni? ^_^ Sukienka Ginger co prawda wygląda trochę jak uszyta z Yeti, ale na stylowe tańce na mole bez wahania założyłabym podobnego futrzaka ;) Och, właśnie wpadłam na świetny pomysł: wielki bal na Molo w Sopocie w stylu retro! Byłoby super: orkiestra grająca na żywo i na całej długości mola roztańczone pary w strojach z epoki (żadnych dżinsów!). Do tego wyłożone miękkimi poduszkami ławki z małymi stolikami przystrojonymi kwiatami, a między latarniami rozwieszone kolorowe lampiony, które tęczowo odbijałyby się w wodzie...
O serii słyszałam, jednak chyba się nie skuszę. Agatha z tego, co przeczytałam jest roztrzepana, ale chyba jednak nie mój klimat. Rączka faktycznie urocza. I dziś też będę zastanawiała się jak wygląda ta litera L :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Agatha w sytuacjach zawodowych lub kiedy coś organizuje potrafi być perfekcyjnie zorganizowana, w sprawach osobistych to faktycznie jest "rozsypką", ale chyba taki jej urok - no ale trzeba to lubić :) Ta L-kształtna szczęka to prawdziwe wyzwanie dla wyobraźni ;)
UsuńSeria nie dla mnie. Jeśli chodzi o kryminały, lubię te niebanalne. A to... jakieś romansidlo.
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
"Romansidłem" (po co od razu ten protekcjonalny ton Słoneczko?) bym tego nie nazwała - raczej opowieścią obyczajową z wątkiem romantycznym i kryminalnym. W sumie to: niebanalną historią obyczajową, bo pozbawioną mdląco słodkiego lukru (duża zaleta) i happy endu (też jakaś zaleta). I w sumie też właśnie: niebanalnym kryminałem - bo czyż sztampą pośród kryminałów nie jest to, że mają logicznie prowadzoną akcję i dochodzenie, a cała uwaga skupia się na śledztwie i zdobywaniu kolejnych dowodów? Na tym tle książka kryminalna pozbawiona praktycznie wątku kryminalnego jest najbardziej nieszablonową z możliwych ;P
UsuńNo jak to, nie wiesz jak wygląda szczęka w kształcie litery L?? Zobacz sobie jakieś portrety rodzinne habsburgów, ale takie gdzie widać ich z profilu, dolne szczęki zawsze mają wysunięte (efekt chowu wsobnego) i wygląda to trochę jak L :)
OdpowiedzUsuńZ całej omówionej przez Ciebie powieści najbardziej podoba mi się szeryf Jessop. Jest taki film 'mississippi burning' o rasistach z południa usa, i wszyscy oni mieszkają w hrabstwie Jessop :) Twoja kochana Agatka ma widać uprzedzenia rasowe ;)
Aż dziwne, że wcześniej nie trafiłam na portrety rodziny H. ("H" jak "Habsburg", czy jak "Huerequeque"? ;P), no są specyficzne - a można zakładać, że jak inne portrety z dawnych czasów przeszły w trakcie malowanie upiększanie... ale trzeba mieć dużo wyobraźni, żeby "L" się w nich dopatrzyć :)
UsuńCóż za pamięć do detali - a może nazwa hrabstwa była najciekawsza w całym filmie? ;)
PS No i jak tam "Nagi lunch"? Czyżby okazał się niestrawny dla Poskramiacza Gilgamesza?
Compadre, yo soy Huerequeque! A nie habsburg :)
OdpowiedzUsuńNie wszystkie obrazy były na siłę upiększane, portret hiszpańskiej rodziny królewskiej Goya namalował tak, że ktoś z epoki powiedział, że wygląda to jak obraz karczmarza i jego niezbyt urodziwej familii.
NL mi nie straszny, podobnie jak wszystkie moje książki z bloga czytałem go jakieś sto lat temu; nie piszę na bieżąco. A ostatnio to mam jakieś opóźnienia we wszystkim, stąd przestój :)
ps. z Twojego post scriptum wychodzi, że masz nastrój na amerykańskie interbellum, wykorzystaj to i przeczytaj coś fitzgeralda, powinno Ci podejść :)
Nie wszystko upiększano, ale pewne rzeczy pewnie "obowiązkowo" - np. portrety panien na wydaniu ;) Z tych bardziej naturalnych (i niekoniecznie urodziwych), dawnych portretów to lubię prace Fransa Halsa - są takie swobodne, bo często osoby zostały przedstawione jak się śmieją :)
UsuńNo proszę, nie pomyślałam, że Ty tak wszystko z pamięci sobie wymyślasz, pewnie dlatego, że sama opisuję to, co aktualnie czytam. A w ogóle obecnie czytasz książki (jak akurat nie walczysz z opóźnieniami we wszystkim), czy może nazwę Twojego bloga należy traktować dosłownie?
PS "Coś" pana F. mam w bliskich planach (teraz będzie jeszcze książka, którą kończę, potem pewnie znowu pomęczę ludzkość Raisin, a potem pan F.). Na początek będzie to "najsłynniejsze coś", choć trochę się obawiam, bo za pierwszym razem książkę odłożyłam chyba po rozdziale :/
PS 2 A co tam, popiszę jeszcze sobie: już jakiś czas temu miałam sobie kupić inne coś pan F. ("Czuła jest noc" - pomimo Twojego spoilera na blogu), ale zniechęciła mnie okładka akurat dostępnego wydania. Chyba pierwszy raz tak mnie odrzuciła okładka, choć niby zła nie jest, ale skojarzyła mi się z kiczowatym pornograficznym bestsellerem i doszłam do wniosku, że nie zdzierżę :D
Zawszę prawie piszę z pamięci. Plus tego jest taki, że na książkę się patrzy z dystansem, a minus natomiast, że się dużo nie pamięta ;)
UsuńNie podchodź do fitzgeralda jak do jeża, w sumie nawet nie musisz zwracać uwagi na fabułę, tylko na to, jak on ładnie pisał. A z jego 'najsłynniejszego czegoś' przebija (przynajmniej ja tak to widzę) taka melancholia, że aż mi smutno.
ps.1 Co to znaczy 'pomimo twojego spoilera na blogu' ??? Moja samoocena przebiła się właśnie przez dno, zamiast zachęcać do czytania to odstraszam :(
ps.2 Mi akurat się ta okładka podoba, bo ta laska ma takie intrygujące spojrzenie...
I wcale nie wygląda jak z pornosa, tylko jak z balu maskowo-sylwestrowego z lat dwudziestych... ech :)
Melancholia? Pocieszyłeś mnie, to może nie będzie tak źle z tym "cosiem" :)
UsuńPS Oj, niejasno się wyraziłam i teraz spieszę Cię pocieszać (w podskokach na jednej nodze): ja postanowiłam, że chcę przeczytać "Czułą..." właśnie po Twoim wpisie, a to "pomimo spoilera" oznacza, że przymknęłam oka na Twoje brutalne zdradzenie mi zakończenia - za czym nie przepadam. Jak tam samoocena, mam nadzieję, że lepiej?
PS2 Intrygujące spojrzenie? Na pewno mówimy o tej samej okładce? Obawiam się, że jestem mniej czuła na kobiece spojrzenia niż Ty ;) Nie chodziło mi o pornosa, tylko tzw. "erotyczne" książki (w sumie jeżeli chodzi o treść, to pewnie jeden pies...), ta maska mi się nie kojarzy ze stylowym balem po prostu. Ani z latami 20. Może jeszcze z innej strony: czy ta okładka według Ciebie oddaje ducha treści książki? Bo po Twojej recenzji to chyba jakoś inaczej to sobie wyobrażam.
O, przesadziłaś z pochwałami, teraz będę chodził napuszony przez cały tydzień ;)
UsuńOkładka nie oddaje ducha książki, od biedy bardziej by mi pasowała do gacbiego.
Nie nastawiaj się teraz, że WG jest cały taki melancholijny. Jest w tekście dosłownie kilka takich wstawek narratora, które wyglądają tak, jakby franek przerywał na chwilę pisanie, patrzył przez okno i żałował czegoś ze swojej młodości, po czym wracał do pisania. Może trochę to nadinterpretuje, albo może po prostu jestem wyczulony na takie rzeczy :)
To dla równowagi teraz przez miesiąc nie usłyszysz już żadnego komplementu ;P
UsuńTak sobie jeszcze myślę, w zawiązku a tą nieszczęsną okładką, że nie tyle samo zdjęcie mnie drażni, co dziwne uczucie, że okładka została zaprojektowana tak, by zmanipulować czytelnika. Że te aluzje do porno-bestsellerów są celowe. Bo jak ktoś nie kojarzy Fitzgeralda to co widzi? Zmysłowy tytuł i kuszącą kobiecą twarz. Nie zdziwiłabym się, gdyby niektórzy kupili tę książkę "z rozpędu" po Grayu i Crossie.
Co do WG to staram się w ogóle nie nastawiać i zapomnieć wszystko, co o książce wiem, by móc czytać bez sugerowania się zdaniem innych. A to Twoje wyczulenie na pewne kwestie jest intrygujące. Odczytywanie książki przez jakieś własne skojarzenia czytelnika to po prostu interpretacja, bez "nad" i wydaje mi się, że jest to właśnie fajne, kiedy do danej treści można dołożyć własne znaczenia.
Przez miesiąc? Bałem się, że przez rok :p
UsuńTo chyba nie było tak, że okładka miała kogoś zmanipulować. Mam kilka książek z tej serii i wszystkie są raczej stonowane, np na 'łuku tryumfalnym' remarquea jest właśnie łuk tryumfalny przedstawiony.
W sumie zawsze chyba jest tak, że jeżeli w jakiejś książce widzi się coś 'swojego' to ona automatycznie jest dodawana do ulubionych :)
Z tymi ulubionymi książkami to chyba masz rację, bo patrząc na to co uznawałam za ulubione to były to zawsze książki (przynajmniej w większości), w których dopatrywałam się "nadprogramowych" znaczeń :)
UsuńSerdecznie zapraszam do udziału w ANKIECIE DLA BLOGERÓW i na KONKURS :)
OdpowiedzUsuńUrocze, że jako osoba, która na swoim blogu ma napisaną uwagę, że:
Usuń"Bezwzględnie usuwane będą komentarze:
- obraźliwe
- niezwiązane z tematem
- spamerskie
- naruszające dobre imię osób trzecich"
nie masz oporów, aby na moim blogu umieszczać komentarz, który zaliczyłabym aż do dwóch tych zakazanych kategorii. A może na przyszłość: nie rób drugiemu, co Tobie nie miłe?