czwartek, 16 stycznia 2014

M.C. Beaton „Agatha Raisin i wredny weterynarz”

~Ten tom przygód Agathy Raisin sponsoruje literka „h”~

Hormony naszej drogiej Agathy powodują u niej huśtawki nastrojów - raz angażuje się w śledztwo, żeby być bliżej Jamesa, a za chwilę po to, by o nim nie myśleć. Histerii dostaje też na myśl o hipnotyzującym weterynarzu (ze skłonnością do hazardu), ale czy ma szanse przedrzeć się przez otaczający go harem harpii i zaspokoić swoje hedonistyczne pragnienia? I czy zdąży, zanim ten specjalista od hipiatrii* zostanie odesłany do Hadesu? Poza tym, Agatha podczas swoich poczynań, będzie (jak zawsze) porywcza i hałaśliwa niczym hałastra** oraz subtelna niczym huragan. A jej hoże hycanie spowoduje pewien humorystyczny, hydrauliczny incydent :). Raisin zaskoczy także heroizmem, kiedy znikną jej koty, ale czy znajdzie haka na zbrodniarza i zakończy jego haniebne działanie? I czy happy end i wizja harmonijnego życia przy boku Jamesa to tylko halucynacje? Ciekawi tej historii? To hajda*** do czytania!
*hipiatria = dział weterynarii poświęcony koniom,
**hałastra = zgraja, motłoch,
***hajda = okrzyk ponaglający,

◊◊◊

1. Przód okładki zaprojektowanej przez
RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego.
Jeżeli myślicie, że powodem angażowania się w rozwiązywanie zagadek kryminalnych jest wysokie poczucie i potrzeba sprawiedliwości, chęć przysłużenia się społeczeństwu, wykorzystania własnych zdolności w jakimś pożytecznym celu, czy chociażby zwykła ciekawość - to nie znacie najwyraźniej Agathy Raisin. Mieliśmy okazję (w pierwszym tomie serii: „Agatha Raisin i ciasto śmierci”) przekonać się, że dla niej, zabawa w domorosłego detektywa, to okazja do zdobycia uznania w lokalnej społeczności i jednocześnie sposób na danie upustu duchowi rywalizacji. Do tego dochodzą teraz „hormony”, czyli pod postacią sąsiada Agathy, Jamesa Laceya, wchodzi na scenę motyw uganiania się za mężczyznami, ładniej zwany: Poszukiwaniem Prawdziwej Miłości. Motyw ten będzie już stałym elementem tej serii, bo nawet na sfeminizowanej angielskiej wsi, zawsze znajdzie się jakiś mężczyzna powodujący u Raisin szybsze bicie serca. Jej pogonie za facetami bywają zabawne, ponieważ Agatha jest w nich równie nieobliczalna, jak w innych dziedzinach życia, ale przyznam, że bywają też trochę nużące. Często też stanowią przyczynę jej znajdowania się w samym centrum wydarzeń, angażowania w tropienie mordercy. Tak jest w tym tomie, szukanie osoby, która zamordowała weterynarza, stanowi świetny pretekst do spędzenia wspólnego czasu z Jamesem. No chyba, że jest akurat odwrotnie, bo momenty, w których Agatha tak długo, jak „przejmowała się śmiercią weterynarza, nie musiała przejmować się Jamesem Laceyem” (s. 71) też się zdarzają :) Dla jej sąsiada natomiast, śledztwo we dwoje to świetny sposób, żeby nie pracować nad książką. James, emerytowany pułkownik, kiedy postanowił przeprowadzić się na wieś, planował też poświęcić się pisaniu książek historycznych (z zakresu wojskowości). Konfrontacja marzeń z rzeczywistością uzmysławia mu jednak, że nie był to najlepszy pomysł. Dlatego, o ile akurat Agatha nie płoszy go próbami uwodzenia, chętnie przyłącza się do zabawy w detektywów. A że wychodzi z tego „sprawa zupełnych amatorów ścigających innego zupełnego amatora”(s. 222) - jak celnie nazywa to Bill Wong, to już inna kwestia ;)


2. Przykładowa strona.
Wątek kryminalny sam w sobie nie jest zły, niestety zachowanie duetu Agatha i James budzi zastrzeżenia. Ofiarą zabójstwa pada weterynarz Paul Bladen. Za życia lepiej radzi on sobie ze zwierzętami gospodarskimi niż z psami i kotami, ale trzeba przyznać, że ma rękę do (majętnych) właścicielek domowych futrzaków... Paul to mężczyzna z wielką wizją i marzeniem, a każdej kobiecie która go zrozumie i odpowiednio hojnie wesprze, gotowy jest obiecać jakże romantyczny gest: nazwanie kliniki weterynaryjnej jej imieniem! No ja mam trochę wątpliwości, czy chciałabym widzieć swoje piękne imię na budynku, w którym biedne zwierzaki poddaje się odrobaczaniu, sterylizacji czy usypianiu, ale nie bądźmy znowu tacy drobiazgowi! Gest to gest ;) Bladen ginie podczas wykonywania zabiegu Hobdaya na jednym z koni lorda Pendlebury i przyznam, że sam ten zabieg wydał mi się tak okrutny (przecinanie strun głosowych konia, żeby przestał rżeć!), iż odwróciło to nieco moją uwagę od samego zabójstwa. Ostatecznie, motywy morderstwa, jego okoliczności, wydają mi się całkiem sensowne i niegłupio pomyślane. Jak już wspominałam, więcej zastrzeżeń mam do śledztwa Agathy i Jamesa. Nawet bycie amatorem powinno mieć swoje granice... Nasz duet fatalnie zabiera się za przesłuchiwanie świadków, czyli kobiet uwiedzionych przez weterynarza. Nie ma ani umiejętności nakłaniania innych do zwierzeń, ani błyskotliwości potrzebnej do tego, by podejść rozmówcę sprytnym pytaniem. Rozmowy te więc nic nie wnoszą do akcji, a Agatha z Jamesem po prostu miotają się w tę i z powrotem po malowniczym Pogórzu Cotswolds. Poza tym, nasi „detektywi” dosyć późno, w moim odczuciu, wpadają na motyw zabójstwa. Trudno też nie zauważyć, że w znajdowaniu poszlak mają więcej szczęścia niż rozumu. Za dużo szczęścia jak na jeden tom. Jedną teczkę, która „cudownie” utknęła za szufladą i nikt inny jej nie zauważył, jestem w stanie przełknąć. Jednak w tej książce takich zaskakująco pomyślnych momentów jest więcej i robi się to lekko niestrawne. Całe szczęście akcja toczy się sprawnie i mimo wszystko jest wciągająca (książkę ponownie połknęłam w jedno popołudnie), co pozytywnie wpływa na przyjemność czytania „Agathy Raisin i wrednego weterynarza”. Tym, co sprawiło, że treść oceniłam aż na 4/5 są fragmenty obyczajowe, opisy wsi i jej mieszkańców oraz elementy humorystyczne. Gdybym oceniała tylko wątek kryminalny, książka nie dostałaby oceny wyższej niż 3/5.


3. Tył okładki zaprojektowanej przez
RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego.
Próby przesłuchiwania kobiet uwiedzionych przez Bladena, to dla Agathy okazja do lepszego poznania mieszkańców i okolic Carsely. To dla niej także okazja do poskręcania się z zazdrości, bowiem pomimo tego, że James krócej mieszka na wsi niż ona, to lepiej zna ludzi zamieszkujących okoliczne tereny. Szczególnie ucieszyło mnie, że dowiadujemy się czegoś więcej o Billu (niewiele, ale zawsze coś), bo to sympatyczny chłopak. A jego rodzice są... eee... powiedzmy, że niepowtarzalni ;) Bill w tym tomie jest wręcz krynicą trafnych spostrzeżeń. Celnie zauważa np.: „Kiedy się przejeżdża przez cotswoldzką wieś, człowiek nie wie, ile w tych starych murach domków czai się wściekłości, namiętności i przerażających uczuć.” (s. 229). Ciekawe jest też to, jak z Agahty, podczas spotkań z lordem Pendlebury, wychodzą kompleksy na punkcie jej własnego pochodzenia. To wręcz zaskakujące, że ta kobieta sukcesu, która sama na ten sukces zapracowała, czuje się gorsza od kogoś, kto ma tytuł szlachecki, tylko dlatego, że go odziedziczył. Zaskakujące jest to także dlatego, że lord Pendlebury jest raczej mało szlachecki w obejściu, a Agathę praktycznie oskarża o bycie sabotażystką polowań na lisy, i do tego cierpiącą na wzdęcia - tak, James ją ledwo powstrzymał przed wydrapaniem oczu lordowi ;) W książce jest kilka zabawnych momentów - nie tylko w wykonaniu naszego niezrównanego duetu emerytów, chociaż incydent z umywalką w pubie, czy akcja na dyskotece pod tytułem „Lepiej przemieścić się tam tanecznym krokiem. Nie będziemy się tak rzucać w oczy.” (s. 136), zdecydowanie dodają powieści kolorów. W pogoni za Jamesem, Agatha natyka się na inne zainteresowane nim kobiety, co sprawia, że atmosfera robi się gęsta, a nasza „Rodzynka” (angielskie raisin = rodzynka) zaczyna przypominać wściekłą kotkę (trochę jak ten zwierzak na okładce książki - patrz zdjęcie nr 1.) :) W „Agatha Raisin i wredny weterynarz” godną przeciwniczką w łowach, na Laceya i na Bladena, okazuje się perfekcyjna Freda Huntingdon. Trafiła rodzynka na kamień ;) W temacie czworonogów dodam jeszcze, że jeden z kotów Agathy ma swoje 5 minut chwały i okazuje się Bardzo Dzielnym Zwierzątkiem. Tak, „jeden z kotów”, bo Agacie rozmnaża się menażeria - nie tyle rozmnaża w sposób tradycyjny, co raczej „magicznie” pączkuje :) I tak oto spokojnie żyje sobie na wsi nasza droga Agatha i jej dwa koty, Hodge i Boswell. A przynajmniej spokojnie będą się cieszyli wiejską sielanką aż do następnego morderstwa, bo przecież dobrze wiemy, że ono nastąpi...

Wydanie książki oceniłam na 4/5. Mam do niego podobne uwagi, jak w przypadku pierwszego tomu serii („Agatha Raisin i ciasto śmierci”), dlatego nie będę się tutaj powtarzała (dotyczy to również opisywania kolejnych tomów). Okładka „Agathy Raisin i wrednego weterynarza” (patrz zdjęcia nr 1., 3.  i fotografia grzbietu) podoba mi się bardziej niż ta z tomu pierwszego, bo ma mniej agresywny kolor i ten wściekły kotek z grafiki jest po prostu przeuroczy :) Ooo, no kto jeśt małym, futrzaśtym zabójcią? No ty kiciusiu, tak właśnie ty!


autor: M.C. Beaton
tytuł: Agatha Raisin i wredny weterynarz
tytuł oryginalny: Agatha Raisin and Vicious Vet
tłumaczenie: Stanisław Jan
seria: Seria kryminałów (tom 2)
wydawca: Wydawnictwo Edipresse Polska SA
projekt okładki: RJ PROJEKT Robert Jasiński
oprawa: miękka
wymiary: 17,8 × 11 × 1,7 cm
liczba stron: 240
waga: 176 g
cena: 13,99 zł
moja ocena treści: 4/5
moja ocena wydania: 4/5

PS Jeżeli, podobnie jak ja, lubicie Billa i uważacie, że to sympatyczny chłopak, to życzliwie uprzedzam, że w tej książce przyjdzie się Wam zmierzyć z następującym stwierdzeniem: „Bill Wong zaprosił ją [Agathę] na obiad i zaserwował jej na tacy pieczone koty.” (s. 199). Wasz świat już nigdy nie będzie taki sam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz