niedziela, 23 lutego 2014

M.C. Beaton „Agatha Raisin i zmordowani piechurzy”

Pogoda za oknem niemalże wiosenna, aż chce się człowiek wyrwać z czterech ścian i iść na spacer! Dla przyjemności, zdrowia i urody. Aby nabrać gibkości i smukłości po zimowej hibernacji. Gdyby komuś brakowało motywacji do regularnych spacerów to może zapisać się do towarzystwa turystyki pieszej, zwanego dumnie Piechurami z Dembley. Na pewno są w nim wolne miejsca, bo jakby to powiedzieć... trochę ich ostatnio przetrzebiło. Odrobinkę. Samozwańczą, krzykliwą przywódczynię Piechurów, Jessicę Tartnick, ktoś uciszył (na dobre) z pomocą tak prozaicznego narzędzia jakim jest szpadel. A naraziła się nie jednemu, bo miała w zwyczaju nie tylko profanować ciężkimi buciorami pieszego turysty cudze uprawy m.in. rzepaku, ale i deptać po godności innych ludzi. Komu nadepnęła na odcisk najbardziej?

 ◊◊◊

1. Przód okładki zaprojektowanej przez
RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego.
Czyżby autorka poczuła natchnienie podczas jakiegoś wiosennego spaceru? Śmiem twierdzić, że przynajmniej zregenerowała siły, bo w porównaniu z poprzednim tomem („Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka”) widzę poprawę. Progres, jak to mówią ludzie „światowi”. Wietrzę trochę spisek i podejrzewam, że M.C. Beaton pomagał jakiś sympatyczny skrzat (czy jak tam nazywa się redaktorów przycinających wypociny pisarza do potrzeb rynku), albo autorka po prostu przemyślała i zaplanowała dalszy rozwój serii przygód Agathy Raisin. To mnie zawsze zastanawia: na ile ktoś piszący książkę myśli o niej jako o części całej serii, zwłaszcza jeżeli to jedna z pierwszych książek. Czy od początku myśli o kierunku, w którym losy bohatera się rozwiną (nawet nie mając pewności, czy będzie to długa seria, czy zakończy się na jednym tomie)? A jak to jest przy czwartym tomie? Ciekawe, co myślała M.C. Beaton przy tworzeniu opisywanej tutaj książki, bo „Agatha Raisin i zmordowani piechurzy” sprawiają wrażenie opowieści pisanej ze świadomością ciągu dalszego (ach, podły Roy popsuje w następnym tomie Marsz Mendelssohna!) oraz powieści dobrze zredagowanej. Zwłaszcza na początku, fabuła jest ciekawie prowadzona, „dwutorowo”, bo obserwujemy powrót Agathy do Carsely i wydarzenia w grupie turystyki pieszej z Dembley (potem te wątki się oczywiście łączą). Akcja ma dobre tempo, nie ma dłużyzn - choć trochę nie jestem pewna, czy nie „wycięto” z tej powieści zbyt wiele. Mogłaby być obszerniejsza, ponieważ jest w niej kilka rzeczy, które aż proszą się o rozwinięcie. Naprawdę mam wrażenie, jakby ktoś przesadnie skrupulatnie dbał, żeby autorka nie rozpisywała się. Oczywiście nie wiem, czy ona sama narzuciła sobie taką dyscyplinę, czy to sprawka sympatycznego skrzata, który stał nad nią z (sympatycznym?) biczykiem ;)

2. Przykładowa strona „Agathy
Raisin i zmordowanych piechurów”.
W książce pojawia się ciekawy wątek prawa do przemieszczania się po terenie prywatnym, dotyczącego głównie starych dróg przebiegających przez dane tereny. Jak można przeczytać w dopisku na s. 15: „[w Anglii i Walii] Szlaki udostępniane są dla lokalnego lub turystycznego ruchu pieszego na warunkach określanych przez urzędy państwowe.”. Oczywiście, nie wszyscy właściciele ziem są skorzy do wpuszczania turystów na swoje tereny. Zwłaszcza, jak na czele piechurów stoi uwielbiająca konfrontacje Jessica Tartnick. Żyjąca dla Sprawy wojowniczka, której jednak „nigdy nie przyszło do głowy, że jej zapał w poszukiwaniu dostępnych szlaków (...) napędzały: gorycz, zawiść i (...) żądza władzy” (s. 15). Słusznie zauważa sir Charles Fraith, najnowsza ofiara Jessiki, kiedy orientuje się, że przywódczyni Piechurów chce przejść szlakiem obecnie biegnącym przez uprawy rzepaku: „Pierwotnie tego typu szlaki wytyczano, żeby ludzie mogli dojść do szkoły, kościoła, czy pracy, jeszcze w średniowieczu. Nie ustanowiono ich z myślą o tym, by mieszkańcy przedmieść mogli z buciorami wchodzić w szkodę.” (s. 28-29). Czy to wystarczy, żeby zamachnąć się celnie szpadlem? A może to jednak kogoś ze znajomych pani Tartnick zaczną nachodzić mordercze myśli? Zanim zaczęła przewodzić Piechurom z Dembley, towarzystwo to odbywało kojące spacery po pięknych, angielskich terenach, cieszyło się obcowaniem z przyrodą i samym wędrowaniem. Jessica zmieniła ich w grupę bojowników o Sprawę. Czy ktoś tęskniący za dawnym spokojem mógłby zdecydować się na drastyczne rozwiązanie?


3. Tył okładki zaprojektowanej przez
RJ PROJEKT Roberta Jasińskiego.
Wątek kryminalny jest, jak na tę serię, nie najgorszy, chociaż to wydarzenia nie-kryminalne są w tej książce ciekawsze. Agatha ponownie, razem z Jamesem, prowadzi amatorskie śledztwo. Właściwie to zostaje zatrudniona, a powód, dla którego zdecydowano się zatrudnić akurat ją jest przeuroczy ;) Bardzo, ale to bardzo chciałabym, żeby Raisin miała więcej ambicji i kierowała się przy angażowaniu w dochodzenie czymś więcej niż „hormonami”, bo przy zdaniach typu: „[Agatha] wstydliwie marzyła o tym, by ktoś kogoś we wsi rąbnął, aby mogli razem - ona i James - znów prowadzić śledztwo” (s. 37), zaczyna robić mi się słabo. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że przynajmniej „Rodzynka” trochę hamuje swoją wylewność względem Jamesa, co zaczyna przynosić dobre efekty. Nie zmienia jednak faktu, że Agatha i jej sąsiad „Mieszkali razem niczym dwójka starych kawalerów.” (s. 173) - gdzie mieszkali i jakim cudem razem to już musicie sobie sami doczytać :) Ponownie (jak w „Agatha Raisin i wredny weterynarz”) pojawia się wątek kompleksów Raisin na temat jej pochodzenia. Nie tyle jednak sir Charles doprowadza ją do wrzenia, co jego kamerdyner Gustav. Służący z piekła rodem po prostu i aż szkoda, że nie ma go w tej powieści więcej! Bardzo fajne są komentarze Gustava podczas kolacji, kiedy to scenicznym szeptem komentuje wypowiedzi gości sir Charlesa. Skojarzył mi się z Garfieldem celnie ripostującym Johna w komiksach Jima Davisa :) Ciekawym wątkiem mogłoby być rozwinięcie powiązania jednej z postaci z IRA - trochę szkoda, że autorka nie pociągnęła tego tropu, urozmaiciło by to fabułę. Treść „Agathy Raisin i zmordowanych piechurów” ponownie oceniłam na 4/5, chociaż niezmiennie mam zastrzeżenia do braku ambicji głównej bohaterki...

Ogólne uwagi do sposobu wydania mam równie niezmienne (patrz „Agatha Raisin i ciasto śmierci”). Okładka „Agathy Raisin i zmordowanych piechurów” przypadła mi jednak do gustu tak bardzo, że wydanie oceniłam na 4/5. Ładny odcień pomarańczowego i sympatyczna grafika są miłe dla oka. ... I właśnie zauważyłam, że pisząc o rzeczach poprawnych, mało wybitnych używam słów: „sympatyczne” i „urocze” ;P Ach te słowa-wytrychy! ... Jeżeli chodzi o okładki książek jako takie, to zawsze mam nadzieję, że osoba projektująca oprawę danej powieści nie tylko książkę przeczyta, ale i inteligentnie odniesie się do treści, odwoła się do detali - mrugając przy tym porozumiewawczo do czytelnika. Szkoda, że okładka tego tomu przygód Agathy nie jest żółta, jak kwitnący rzepak, pośród którego znaleziono Jessicę. Mała rzecz, a sprawiłaby mi dużo radości.


autor: M.C. Beaton
tytuł: Agatha Raisin i zmordowani piechurzy
tytuł oryginalny: Agatha Raisin and the Walkers of Dembley
tłumaczenie: Stanisław Jan
seria: Seria kryminałów (tom 4)
wydawca: Wydawnictwo Edipresse Polska SA
projekt okładki: RJ PROJEKT Robert Jasiński
oprawa: miękka
wymiary: 17,8 × 11 × 1,5 cm
liczba stron: 224
waga: 161 g
cena: 13,99 zł
moja ocena treści: 4/5
moja ocena wydania: 4/5
 
PS Zaczęłam mieć wątpliwości, czy nie doczepiłam się koloru okładki bezpodstawnie, bo owszem, Jessicę znaleziono na polu rzepaku - ale czy kwitnącego? Znalazłam jednak w książce takie oto zdanie, świadczące, że wściekłej żółci sobie nie zmyśliłam: „Kwitnącym rzepakiem, wybielonym od świateł [reflektorów], targał wiatr.” (s. 63). Podpowiadam, że kwitnący rzepak wygląda następująco:
 

Do kwitnącego rzepaku mam stosunek wręcz osobisty oraz przy okazji ambiwalentny. Wyjątkowo nie lubię jego koloru, tego zimnego odcienia żółci. Drażni mnie jego mdły zapach, w moim odczuciu słodko-lepki (jakkolwiek dziwnie to może brzmieć w odniesieniu do zapachu). A jednocześnie kwitnący rzepak mnie po prostu rozczula, bo kojarzy mi się z rodzinnymi stronami. Na Kujawach, skąd pochodzę, to popularna uprawa. Na wiosnę, moja rodzinna wieś, przypomina wyspę, umieszczoną pośrodku jaskrawożółtego morza. Przy wietrznej pogodzie i otwartym w pokoju oknie, „upajający” zapach kwitnącego rzepaku można poczuć nie wychodząc z domu.

7 komentarzy:

  1. Jak można nie lubić rzepaku?? Przecież on się jednoznacznie z wakacjami kojarzy :)
    Co do książki zaś, to autorka nie wyszła na przeciw trendom. Teraz bowiem w modzie jest bieganie a nie spacery :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka ma już swoje lata, copyright jest z datą 1994 - podejrzewam, że wtedy moda na bieganie nie śniła się nawet filozofom. Nie pamiętam czy w tym, czy w którymś z poprzednich tomów, James pisząc na komputerze korzysta z dyskietek (!) - to były czasy :)
      Poza tym, bieganie jest dla cieniasów, teraz modny jest triatlon :)

      Usuń
  2. SZTO?! To właśnie triatlon jest dla mięczaków, tu rowerek, tu basen, przecież to nie sport. Prawdziwi twardziele to tylko biegacze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biegacz kwalifikuje się na twardziela tylko jak biega boso. I to po kamieniach, ostach i jeżozwierzach.
      PS Czyżbym nadepnęła biegaczowi na odcisk? ;)

      Usuń
  3. Na jaki odcisk, phi. Po przebiegnięciu tysiąca kilometrów stopy rogowacieją i przechodzą w kopyta więc nawet osty i jeżynozwierze niestraszne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chciałabym zobaczyć jeżynozwierza, może dasz radę narysować jego portret pamięciowy (ale SPRZED tego, jak zdepnąłeś biedne jeżynowe zwierze kopykiem)?

      Usuń
  4. Faktycznie bardzo ciekawie napisane. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń