piątek, 18 kwietnia 2014

Ile książek potrzebuję do szczęścia?

W ostatni poniedziałek dotarła do mnie, niecierpliwie oczekiwana, paczka z prezentem, który postanowiłam sobie zrobić na „Zająca” - i od tego czasu nie mogę przestać się uśmiechać :) Zakup nowych książek skłonił mnie do zastanowienia się nad tym, jak widzę przyszłość swojego księgozbioru. Albo pseudofilozoficzny bełkot jest pretekstem do pochwalenia się najświeższymi zdobyczami ;) Jest jeszcze możliwość, że chodziło po prostu o zrobienie wpisu „zastępczego”, bo chwilowo nie mam żadnej ukończonej książki do opisania. I albo musiałam dać upust narastającej potrzebie i chęci „popisania sobie”, albo wyrzuty sumienia zaczęły nadmiernie podkopywać samopoczucie, sącząc swoje pieszczotliwe słówka, prosto w zgrabne uszko: „leniuszek-śmierdziuszek!”. Sami możecie ocenić, które motywy mojego postępowania wydają się najbardziej prawdopodobne, wystarczy, że przeczytacie ten wpis - niezwykłe połączenie rozważań nad egzystencjalnym pytaniem „Quo vadis, księgozbiorze?” z pospolitym chwalipięctwem ;)

◊◊◊

Prywatną biblioteczkę chciałam mieć i powiększać odkąd tylko sięgam pamięcią - no, prawie od tego momentu. Miałam to szczęście, że w moim domu rodzinnym zawsze były książki, więc dorastałam nimi otoczona. Na półkach grzecznie stały dziesiątki tomów „dla dorosłych”, na które zawsze lubiłam patrzeć, choć początkowo w ogóle mnie do nich nie ciągnęło (nie miały obrazków ;)), wolałam buszować po półce „dziecięcej”, z przeróżnymi bajkami. Potrzeba posiadania książek na własność, a nie tylko korzystanie ze zbiorów domowych, pojawiła się u mnie chyba z momentem otrzymania pierwszych, własnych książek. O ile się nie mylę, było to w „młodszej podstawówce”, czyli w klasach I - III i wydaje mi się, że to były książki Małgorzaty Musierowicz (pierwsze tomy „Jeżycjady”) i Lucy Maud Montgomery (przygodę z Anią rozpoczęłam od „Ani na uniwersytecie”, którą zdobyłam w jakimś konkursie - matematycznym lub ortograficznym). Do tych najstarszych pozycji z prywatnego księgozbioru mogę chyba jeszcze zaliczyć „Małą księżniczkę” autorstwa Frances Hodgson Burnett, a także „Za minutę pierwsza miłość” Hanny Ożogowskiej. Ta ostatnia też była nagrodą w jakimś konkursie (he he), bo pamiętam, że mała K. wręcz zawstydziła się odbierając tę „dorosłą” (bo z „pierwszą miłością” w tytule ;P) książkę. Pamiętam, jak te kilka pierwszych tomów stało sobie na półce, obok różnych zabawek z jajek-niespodzianek, a ja zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda mi się zapełnić półkę - i to nie kinder-figurkami...

Przez następne lata dużo czytałam, zarówno książki, które dostawałam w prezencie, jak i wypożyczane ze szkolnej biblioteki. Nie myślałam wtedy nad kształtem mojego księgozbioru, nowe pozycje po prostu się w nim pojawiały i były odbiciem bieżących zainteresowań. W sumie, ten sposób powiększania prywatnej biblioteczki, funkcjonował jeszcze do niedawna. Książek chciałam mieć dużo, a w słodkich snach o Wymarzonym Domu zawsze pojawiał się motyw posiadania osobnego pokoju, tylko na książki (rozpusta!). Ostatnio trochę zmieniają mi się marzenia - może nie tyle zmieniają, co zostają przeze mnie zrewidowane - głównie pod wpływem wewnętrznej potrzeby przemyślenia tego, czy na pewno wiem, czego chcę i do czego dążę, czy realizuję własną wizję swojego życia i nie ulegam „życzliwym” suflerom. Ha, może dopadł mnie jakiś przedwczesny kryzys wieku średniego? ;) Faktem jest, że czuję potrzebę zastanowienia się nad podstawami i dotyczy to różnych sfer mojego życia, także czytania i zbierania książek.

Już od dawna miałem dość tej mętnej wody, która niosła mnie bezwolnego ku znanej mecie. Jeśli próbowałem co jakiś czas wyłączyć moją łódź z szalonej gonitwy, to nie dlatego, bym chciał odwlec kres podróży - pragnąłem po prostu zawrócić, raz jeszcze zanurzyć dłoń w chłodnym, rwącym nurcie, raz jeszcze nasycić wzrok soczystymi barwami, jakie nas otaczały na początku drogi, odnaleźć dźwięki, obrazy, zapachy, które cichły, blakły i wietrzały w mej niedoskonałej, choć widocznie trwalszej niż u innych, pamięci. Chciałem na krótko przynajmniej znaleźć się tam, gdzie sny miały realność jawy, a jawa zwiewność snu, gdzie wszystko posiadało urok niespodzianki i moc olśnienia, gdzie zadziwiały, budziły zachwyt lub niepokój najprostsze rzeczy pod słońcem: kolorowy kamyk, przejrzystość wody, ogromne oczy sowy. Słowem - chciałem wrócić do źródła.
Dla większości moich towarzyszy podróży było to niezrozumiałe. Parli naprzód w zapamiętaniu, nie oglądając się za siebie, jednakowo obojętni wobec wszystkiego, co nie było „tu i teraz”. Kto nie miał żagla, zastępował go prześcieradłem, chustą, strzępem szmaty. Wiosłowano deskami, łopatami lub po prostu gołymi rękami. Burty tłukły się o siebie, zderzały z trzaskiem, łodzie pękały i rozsypywały się w kawałki. Nie zatrzymując się, klecono naprędce ze szczątków prowizoryczne tratwy. Wyścig trwał.
Moja opieszałość budziła w tej sytuacji powszechne zdziwienie. Pociemniała ze starości krypa, zabłąkana wśród kolorowych jeszcze łódek tych, którzy płynęli za nami, stanowiła nieodmiennie przedmiot drwin i ironicznych komentarzy ze strony moich rówieśników. Mimo że zajęci własnymi sprawami, zawsze znajdowali czas, by przywołać mnie do porządku. Rad nierad wracałem na swoje miejsce, zachęcany okrzykami do zdwojenia wysiłków.
Pewnego dnia, gdy nienawistny zgiełk, tak różny od dawnego beztroskiego gwaru, osiągnął natężenie trudne do zniesienia, udało mi się niepostrzeżenie zbliżyć do brzegu. Przeciągnąłem dłonią po miękkiej trawie. W wyzwolonym moim dotknięciem zapachu ziół odezwało się nieoczekiwanie wyraźne echo minionego czasu. Podjąłem decyzję.
Najpierw wyrzuciłem na brzeg walizkę. W chwilę później, mijając pochyloną nad wodą wierzbę, uchwyciłem się mocno wiotkich gałązek. Łódź umknęła mi spod nóg, porwana impetem, z jakim tamci gnali przed siebie. Nikt niczego nie zauważył. Wyskoczyłem na brzeg i przypadłem twarzą do ziemi. Chłodna rosa ziębiła rozpalone policzki. Do ucha wlazł mi trzmiel i buczał swą prostą piosenkę.
Odczekałem chwilę, kichnąłem, wstałem, odszukałem walizkę i z przylepioną do czoła czterolistną koniczyną ruszyłem w drogę.

(s. 7-8. Cytat miał być krótszy, a w sumie to przepisałam cały prolog... Ale naprawdę mam wrażenie, że każdy wyraz jest w tym tekście na swoim miejscu i żal go wycinać - no jak tu nie kochać tej książki?! Bo to cytat z Mojej Ulubionej Książki ^_^! Pewnie wypadałoby podać autora i tytuł, ale ja chyba nie jestem jeszcze gotowa, żeby Nią się z Wami podzielić, chociaż kiedyś pewnie opiszę Ją na blogu. Kiedyś. W Jej przypadku jestem wyjątkowo zaborcza. Może na razie potraktujmy imię Tej książki jako zagadkę dla Was? Podpowiem, że na okładce jest wpleciony Królik, a autor to przykład udanego połączenia tłumacza z pisarzem. Książka została wydana w roku, w którym się urodziłam (mmm... dobry rocznik) i przez to czuję się jeszcze bardziej z Nią związana :)).

Zwolenniczką minimalizmu nie jestem, nie będę trzymać się różnych wytycznych, które nakazują mieć np. sto książek (i ani jednej więcej!) - dla mnie to identyczna przesada, jak nadmierne kupowanie, gromadzenia dla samego posiadania. W końcu chyba do mnie dotarło, że to nie ilość jest ważna, ale jakość. Jakimi książkami chcę się otaczać? Dobrymi, wartymi czytania. I „przykro” mi, ale przy określaniu tej wartości nie będę słuchała innych: ani tych snobujących się intelektualistów, którzy czytanie traktują ździebko zbyt poważnie („Prawdziwym czytelnikiem jest ten, kto kontempluje „Sto lat samotności” Gabriela Garcii Márqueza na przemian z „Ulissesem” Jamesa Joyce'a.”), ani tych wyzwolonych od wymagań piewców bestsellerów („Chcę się dobrze bawić, więc jakość nie ma znaczenia, a poza tym jestem ciekawy „50 twarzy Greya” E.L. James - nie można skreślać książki, jeśli się jej nie czytało.”), ani tej całej reszty pomiędzy tymi dwoma skrajami tęczy. Oczywiście lubię czytać komentarze innych na temat przeczytanych książek, chodzi mi tu raczej o unikanie robienia list tego, co „wypada”, czy wręcz „trzeba” przeczytać. O zaufanie własnemu gustowi i kierowanie się swoimi potrzebami oraz o poczucie akceptacji takiej postawy, ponieważ niby zawsze wybierałam lektury według zainteresowań, ale czasem pojawiała się taka myśl, że powinnam przeczytać to, czy tamto. Żadnego „powinnam”, skoro czytanie to moje hobby, to ma mi sprawiać przyjemność - zabrzmiałam tu jak zwolenniczka bestsellerów (i egzaltowana małolata przy okazji), więc dodam, że radość czytania nie wyklucza w moim rozumieniu rozwijania się i stawiania sobie coraz wyżej poprzeczki. Świetnie, teraz brzmię jak snobka (i wciąż trąci egzaltacją, niech to!), więc dodam, że nie uważam swojego podejścia za lepszego od innych - po prostu jest skrojone na moją miarę i dobrze się czuję w nie ubrana, daje mi cudowne poczucie swobody ruchów. I może, zanim zupełnie zaplątam się w tym tupaniu nóżką i prostowaniu „odkrywczych” oczywistości, pozwolę spuentować komuś, kto osiągnął w podsumowywaniu mistrzostwo (ha, spryciula ze mnie: nabazgrałam, nabałaganiłam, po czym poleciałam zaryczana do Leca, który teraz ładnie pozamiata i będzie cacy :)): „Chodź własnymi drogami nawet po obcych rajach.” (Stanisław Jerzy Lec, Myśli nieuczesane wszystkie, Noir sur Blanc, s. 242).

Nie dam rady przeczytać wszystkich książek, nawet jeśli miałabym się ograniczyć tylko do tych, które uznam za warte przeczytania - to stwierdzenie pomogło mi zrzucić presję (nawet nie tyle zewnętrzną, co własnego autorstwa) gonienia za kolejnymi tytułami i przenieść środek ciężkości z celu na drogę, uwolnić się od projektowania życia na odhaczanie kolejnych zdobytych szczytów. Czuję, że nauczyłam się w końcu, w mnogości tytułów i autorów, wyławiać te pozycje, które sprawią mi najwięcej czytelniczej radości. Wśród nich są książki, które chcę przeczytać i takie, które pragnę dodatkowo włączyć do prywatnego księgozbioru. Tych pierwszych pewnie z czasem zacznę szukać po różnych bibliotekach (chwilowo z żadnej nie korzystam), te drugie będę stopniowo kupować - nie spiesząc się, bo mam trochę zaległości w tym, co już zgromadziłam, a doszłam do wniosku, że bez sensu jest tworzenie hałd nieprzeczytanych książek (uważam, że potęguje to tylko uczucie przytłoczenia i nakręca durną presję „tak dużo książek, tak mało czasu”). Mój czytelniczy status quo prezentuje się następująco: z radością organizuję sobie wyprawy w głąb prywatnego księgozbioru (posiłkując się też książkami domowymi), delektuję się znaleziskami, zastanawiam się, jak pozbyć się tych paru niechcianych książek (betonowe buciki, czy „wypadek” z zapałkami? Ech, nawet usuwanie kiepskich książek sprawia mi trudność) i czasem szczerzę się do nowych, papierowych współlokatorów :D Ile książek Jakich książek potrzebuję do szczęścia? Takich, które polubiłam, z którymi tak miło się ponownie spotykać, na myśl o których się uśmiecham i z którymi czasem mogę sobie pomilczeć. Hm, nagle okazuje się, że w książkach i ludziach cenię sobie to samo ;) 

◊◊◊

To jeszcze pochwalę się „świeżynkami”:

1. Książki, które sprezentowałam sobie na „Zająca” :)

Co łączy te trzy książki? Wszystkie są bogato ilustrowane - fakt ten pewnie nie dziwi w przypadku dwóch tomów baśni, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że trafiłam na „Folwark zwierzęcy” z obrazkami :) „Aisha i wąż” oraz „Bezpowrotna góra” to część serii przedstawiającej baśnie z różnych stron świata, która urzekła mnie nie tylko możliwością poznania opowieści z odmiennych kultur, ale i oczarowała szatą graficzną - według mnie ich ilustracje pięknie oddają klimat danego zakątka naszego globu. Baśnie arabskie kuszą jasnymi barwami oraz złoceniami, natomiast baśnie japońskie otaczają spokojem nasyconych barw i prostych kształtów (japoński minimalizm to jedyny, który do mnie przemawia i wzbudza akceptację). Dodatkowo, te pierwsze są na błyszczącym papierze, te drugie - na matowym, co także wpływa na efekt końcowy i jest dobrze pomyślanym detalem. Oto przykładowe ilustracje:

2. „Aisha i wąż” ilustrowane są przez
malarkę i graficzkę Ufuk Kobaş Smink.

3. „Bezpowrotną górę” zdobią prace
Piotra Fąfrowicza.

4. Natomiast „Folwark zwierzęcy” został
wzbogacony o ilustracje Iwana Kulika.

Jak przeczytam te książki, to nie omieszkam podzielić się z Wami wrażeniami z lektury (na pierwszy ogień pójdą baśnie arabskie). Moja intuicja podpowiada, że treść tych nowych nabytków będzie podobała mi się tak samo, jak ich wydania. Zobaczymy :) Książki te cieszą mnie z jeszcze jednego powodu: są przeniesieniem mojego nowego podejścia do tworzenia prywatnej biblioteczki ze sfery myśli w sferę działań. Powiewem wiosenno-wielkanocnej świeżości :)

PS Życzę Wam pięknej Wielkanocy i niech Zajączek przydyga Wam wymarzoną książkę :)

PS2 A co mi tam, zmieści się jeszcze mały cytat-zagadka (z Tej książki, na którą przyjdzie jeszcze czas... ;)):

Po chwili pełen nadziei piął się po drabinie. Jeszcze jeden szczebel i podczas gdy nogi Królika pozostawały ciągle w pokoju...
...jego głowa znalazła się w zupełnie innym świecie.
Wyprawa na strych jest zazwyczaj wyprawą w przeszłość. To sen, z którego budzisz się na krótko tylko, gdy hukniesz łbem w belkę, aż kurz się posypie, a pająki czmychną do swoich kryjówek.
Królik rozciera guza i z głową wciśniętą w ramiona rusza ostrożnie naprzód. Gruby, miękki dywan kurzu tłumi odgłos kroków. Potrącone makówki zatrzeszczały urywanym niespokojnym szeptem i umilkły. W wąskiej smudze bladego światła kłębi się pył poderwany przybyciem intruza - zdumiony, wzburzony, zły. (...)
Zielony kufer wypełniają zbutwiałe księgi, zastygła, dawno nie budzona mądrość.
Sięgnął po pierwszą z brzegu książkę i z trudem odcyfrował początek ledwie widocznego tytułu: „Z powrotem”. Chyba to już czytałem - pomyślał - w każdym razie tytuł wydaje mi się znajomy. Strasznie dużo było tych dziwnie znajomych spraw i rzeczy, które nie układały się w żadną sensowną całość, choć - był tego pewien - m u s i a ł y całość tworzyć.” (s. 26-28)

12 komentarzy:

  1. Chyba każdy cieszy się na samą myśl o powiększeniu się jego biblioteczki. Piękne uczucie ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy kto lubi czytać - pewnie tak, choć są na tym świecie jednostki (niezrozumiałe wręcz dla mnie), które na widok nowej książki reagują alergicznie ;)

      Usuń
  2. Phi, też mi zagadka. To Zibi Batko, słyszałem, że przetłumaczył całkiem niezłą książkę Burgess'a ;)
    Królik na drabinie przypomniał mi królika na balkonie z Tuwima:
    na żelaznym balkonie łbem w dół wisi zając, łąkę przewróconą jeszcze oglądając

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Ty to papla jesteś! To ja cichutko, na królicze uszko zajączka, w tajemnicy - a Ty mi tu jak przekupka z megafonem wrzeszczysz, że o Z.B. chodzi! Król wyczucia i taktu!
      Tłumaczył "Doktorze....", czy coś innego?
      Królik, czy zając - widzę, że jeden pies ;) A z czego ten cytat Tuwima?

      Usuń
  3. Nie tylko wyczucia i taktu, lecz również wielu dyskotek :)
    'Doktora' właśnie przetłumaczył ale nie wiem czy na tym tylko poprzestał.
    Tuwim jest z balu w operze, tego zająca co jeszcze widzi łąkę zawsze mi jakoś szkoda było :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten tuwimowski zając jest wręcz upiorny.
      A Twoja przejęcie jego losami jest ździebko podejrzane - powinnam chyba dopytać, czy nie szkoda ci futrzaka, bo marnuje się na tym balkonie (zamiast spoczywać na Twoim półmisku w otoczeniu młodych buraczków)...

      Usuń
  4. Nie, nie, jest mi go szkoda, bo już ma przechlapane, ale jeszcze go męczą. To tak po ludzku mi go szkoda, bo bardzo wrażliwy ze mnie chłopak jest :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, wrażliwy miś (króliczek?) z Ciebie :)
      Znalazłam sobie "Bal..." w internetach - nawet ciekawy utwór, chociaż ciężko mi się go czytało, bo taki "najeżony słowami", językowo wymyślny.

      Usuń
  5. Och, nie mów tak do mnie bo już się zaczynam rumienić. 'Bal' jest spoko, taki dziwny właśnie. Mój ulubiony tuwimowy wiersz zaraz po 'lokomotywie'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale bardziej rumienisz od "misia", czy "króliczka"? Zastanawiam się, czy długość słowa przekłada się na procent zarumienienie Twej twarzyczki? :P
      Ech, ja się chyba wierszowo na "Lokomotywie" zatrzymałam... Ale faktycznie "Bal..." spoko jest. Ta jego dziwność ma coś w sobie, właśnie językowo przykuwa moją uwagę i wciąż szukam słowa, którym mogłabym go określić.

      Usuń
  6. Nie mogę Ci powiedzieć, co wywołuje większe rumieńce, bo mam przeczucie, że tę wiedzę wykorzystałabyś przeciwko mnie ;)

    OdpowiedzUsuń