Powieść ta przenosi nas na początek XVIII wieku, na pogranicze Anglii i Szkocji. Wraz z Frankiem Osbaldystonem, narratorem i naszym przewodnikiem po świecie opisanym w książce, odbywamy podróż najpierw z Londynu do, położonej na północy Anglii, pradawnej siedziby jego przodków - Osbaldystone Hall, a następnie zagłębiamy się w góry Szkocji. Pośród barwnych postaci spotykanych w trakcie tej drogi, wśród splatających się ich spraw, konfliktów wszelakich, przemyka też tajemnicza postać szkockiego górala, tytułowego Rob Roya - czy patrząc, wraz z Frankiem, w jego szare oczy (które otaczały „długie, czerwone rzęsy” (s. 324) :)) odkryjemy sekrety jego duszy? Chyba jednak łatwiej wydrzeć złoto z sakiewki Rob Roya: „(...) wcisnął kilka prętów mających srebrne główki, inne znowu wyciągnął, a gruby zamek, osadzony na wierzchu worka [torby ze skóry wydry], sam się otworzył. Ukazał nam wówczas małą stalową krócicę* przytwierdzoną wewnątrz, która przez zawiły mechanizm niechybnie zraniłaby rękę nieświadomego, chcącego otworzyć zamek zwykłym sposobem.” (s. 319) ;)
*krócica = pistolet o krótkiej lufie,
◊◊◊
1. Przód okładki zaprojektowanej przez Macieja Sadowskiego. |
2. Przykładowa strona „Rob Roya” z widoczną po lewej stronie wstążką-zakładką. |
Właśnie doszłam do wniosku, że w tej powieści jest wiele świetnych postaci - zarówno tych pierwszo-, jak i drugo- oraz trzecioplanowych. Oprócz tytułowego bohatera poznajemy sympatycznego Franka, niewolnika Muz, którego ojciec pragnąłby raczej widzieć zajmującego się handlem. Młodzieńcowi w wyprawie do Szkocji towarzyszy jowialny Nicol Jarvie - burmistrz Glasgow, oraz Andrzej Fairservice - były ogrodnik z Osbaldystone Hall, który jako służący miał ciekawe spojrzenie na uczciwość, ponieważ jak zauważa Frank: „Cała więc wierność Andrzeja opierała się na tym, że z wyjątkiem siebie nikomu nie pozwalał mnie okradać.” (s. 347). Jest jeszcze Owen - rozczulający przywiązaniem do swojego pracodawcy, i Rashleigh - żmija prawdziwa, oraz cała garść pomniejszych, ale ciekawych postaci. Pośród nich wszystkich jest jednak ktoś (nawet dwa ktosie), kto szczególnie zwrócił moją uwagę: Diana Vernon i Helena MacGregor - żona Rob Roya. Nie spodziewałam się w tej powieści postaci tak wyrazistych i wyróżniających się kobiet! Ta pierwsza to młoda dziewczyna, piękna, dzielna i rozsądna, więc naprawdę nic dziwnego, że Frank robił do niej maślane oczka (choć to akurat kiepski sposób na podbicie jej serduszka) ;). Diana, mająca w sobie coś z mitologicznej imienniczki, jest może odrobinę zbyt sztampowym przykładem charakternej niewiasty (czy ta pogarda dla zajęć takich jak haftowanie jest naprawdę potrzebna?) - moje dąsanie się w tej kwestii pomniejszył fakt, że ulubionym miejscem miss Vernon w Osbaldystone Hall była biblioteka! A na wspomnienie tych słów Diany nawet się uśmiecham: „Ostrzegam cię po raz ostatni panie Osbaldystone, że kto prawi mi podobne komplementy [typu: jakie to szczęście siedzieć koło niej przy stole], na próżno traci czas. Nie trwoń skarbów, które tym są w ustach młodzika wędrującego po naszym kraju, czym wstążki, paciorki i lusterka w ręku żeglarza, chcącego oswoić dzikich mieszkańców jakiejś odludnej wyspy. Przydadzą ci się może przy kimś innym. Na mnie nie robią żadnego wrażenia, znam się na ich prawdziwej wartości.” (s. 45) :)
Helena MacGregor to postać zastanawiająca. Przy okazji przerażająca, bo jest w niej pewna surowość i dzikość kontrastujące z postawą jej męża, o którego dobrotliwości wyraża się wprost: „Czcze i próżne miano [dobroczyńca] - rzekła Helena - które nie przynosi mu żadnej korzyści. Zawsze siał dobrodziejstwa i zawsze zbierał niewdzięczność.” (s. 290) Szkoda, że - podobnie jak w przypadku Rob Roya - nie mamy szansy lepiej się jej przyjrzeć, zajrzeć pod dumę i siłę, zobaczyć prawdziwego człowieka. Przy opisywaniu tej niezwykłej niewiasty, autor pozwala sobie oczywiście na odrobinę komizmu. Wyznam, że słowa takie jak: „Gdy [Helena] wyciągnęła ręce, chcąc uściskać swojego krewnego, pana Jarvie, zauważyłem, że zadrżał z obawy, jak gdyby wpadł w łapy niedźwiedzia, nie wiedząc, czy to drapieżne zwierzę chce go udusić, czy tylko się z nim pobawić.” (s. 331), czy : „Ludzie powiadają, że nawet sam Rob jej się lęka.” (s. 278) sprawiają, że biedna Helena, w jakiś przedziwny sposób, przywodzi mi na myśl Lubawę, żonę Mirmiła z komiksów Janusza Christy. Prawdę mówiąc, zupełnie nie umiem już pozbyć się tego skojarzenia, które dodatkowo wzmacnia fakt, że Mirmił jest rudy! ;P Jak tu się głupio nie chichrać podczas czytania powieści Waltera Scotta, kiedy przed oczyma ma się następujący obrazek:
3. Fragment „Awantury o Milusia” Janusza Christy z „Relaksu”. |
Powieść podzielona jest na dość krótkie rozdziały, a każdy z nich zawiera nowe wydarzenie, więc fabuła jest ciekawa i sprawnie się toczy. Dlatego zupełnie nie wiem, skąd pojawiało się u mnie podczas czytania uczucie zniecierpliwienia. Z jednej strony z uwagą śledziłam rozwój akcji, ale z drugiej - w myślach poganiałam autora, żeby snuł swoją opowieść - nieco sprawniej? W sumie, to jedynie fragment poświęcony przebywaniu Franka w Osbaldystone Hall mogę tak naprawdę nazwać nieco rozwlekłym, zwłaszcza że w tej części powieści Rob Roy znika z oczu na dłużej i trochę mi go brakowało. Poza tym, doszłam do wniosku, że Walter Scott duży nacisk położył na rozmowy, dialogi. Owszem mamy i sceny bardziej dynamiczne - przygody podczas drogi, walki, niespodziewane spotkania - ale są one trochę jak zmiana dekoracji na scenie w teatrze, wprowadzają inny kontekst, nastrój dla scen „statycznych”, czyli rozmów, które po nich następują. Przy czym te rozmowy są ciekawe, ponieważ wiele postaci zasługuje na miano „wygadanych”, więc już naprawdę nie wiem, co jest nie tak z tą powieścią... bardzo ją lubię, ale chemii między nami nie ma (nie wyjdzie poza friend zone ;)). Dodam, że podobał mi się język, jakim napisany został „Rob Roy”, a tłumacz Michał Grubecki dobrze poradził sobie z przełożeniem powieści na język polski - przynajmniej nie zauważyłam jakichś rażących uchybień i zgrzytów. Drobnym detalem, który przypadł mi do gustu jest to, że każdy rozdział rozpoczyna się od cytatu (patrz zdjęcie nr 2.), który jest bardzo trafnie dobrany do treści rozdziału.
4. Tył okładki zaprojektowanej przez Macieja Sadowskiego. |
Drobnym minusem jest jeszcze to, że refleksyjność narratora gdzieś po drodze zamiera, chociaż początkowo bardzo dobrze się zapowiada. Frank opowiada całą historię z perspektywy lat, w słowach skierowanych do przyjaciela, Wilhelma Treshama
(syna wspólnika swojego ojca). Na początku swej opowieści ciekawie wspomina ojca,
widać, że jako dojrzały mężczyzna rozumie go bardziej niż kiedy był
młodzieńcem. Szkoda, że w całej powieści nie ma więcej życiowych refleksji
Franka, tego spojrzenia i podsumowania z perspektywy dojrzałego człowieka. Żeby
nie było, że tylko wytykam błędy, to wspomnę jeszcze o zalecie (wcale nie
małej!) „Rob Roya” - o podkreślanym już przeze mnie poczuciu humoru autora.
Walter Scott po prostu świetnie balansuje między powagą a komizmem, bezbłędnie
trafia w moje zamiłowanie do absurdu. Np. poważna scena krwawej walki Anglików
ze Szkotami zostaje „rozłożona” przez opis tego, jak jedna z postaci (nie zdradzę kto) uciekając
z placu boju utyka zawieszona za połę surduta na drzewie - a jeszcze autor
puentuje to następująco: „(...) bujał się w powietrzu między niebem a ziemią, przedstawiając dość trafny żywy obraz złotego runa, wiszącego jako znak kupiecki nad drzwiami korzennego sklepu przy Ludgate Hill.” (s. 275) :) Andrzej nie gorszą miał przygodę, kiedy „(...) poślizgnął się, upadł i potoczył jak kłębek pod nogi górali, którzy podnosząc go z ziemi, splądrowali kieszenie, zdarli kapelusz, chustkę, surdut, kamizelkę, pończochy i trzewiki, i to tak zręcznie i prędko, że można by bez przesady powiedzieć, że upadł zupełnie ubrany, a wstał obnażony jak szkielet.” (s. 279) i dlatego potem, kiedy wraz z Frankiem udaje się z poselstwem do obozu „wroga”, młody Osbaldystone opowiada: „Zszedłem więc z góry, a za mną postąpił Andrzej, który nie mając na sobie niczego z dawnego stroju oprócz koszuli, z odkrytą głową, chodakami na nogach i owinięty starym plaidem, który Dougal z miłosierdzia zarzucił mu na plecy, wyglądał jak wariat grający rolę szkockiego górala, kiedy wymknie się ze szpitala Bedlam.” (s. 292) :)
Treść książki oceniam na 4/5; pomimo tej garści zastrzeżeń, które mam względem powieści, to jestem przekonana, że kiedyś jeszcze po nią sięgnę. Wydanie także oceniam na 4/5. Książka ukazała się jako część kolekcji Hachette zatytułowanej „Najsłynniejsze Powieści Historyczne” i muszę przyznać, że jej oprawa jest całkiem ładna. Podobają mi się drobne akcenty jak wyróżniona pierwsza litera rozdziału, czy symbole przy numerach stron (patrz zdjęcie nr 2.). Okładka ma ładną kolorystykę i... Ale najpierw dygresja: kiedy pierwszy raz spojrzałam na grafikę na okładce (patrz zdjęcie 1. lub 4.), pomyślałam „O, Jack Bauer! (a raczej grający go aktor Kiefer Sutherland)”. Postanowiłam sprawdzić, czy „Bauer” grał może w ekranizacji „Rob Roya” i oto, co znalazłam:
5. Źródło zdjęcia: http://a.giscos.free.fr/cinema/R/RobRoy.jpg. |
He he, to nawet lepsze niż „Bauer” :) Jest to co prawda okładka z wydania DVD, ale plakat filmowy dużo się nie różni od tego zdjęcia. Przeskoczcie sobie między nim (najlepiej w powiększeniu) a fotografią okładki książki (patrz zdjęcie nr 4.) - widzicie podobieństwo? Przyznam, że rozbawił mnie ten kreatywny kolaż autorstwa Macieja Sadowskiego. Niby w naszych czasach przeszczep twarzy nie powinien nikogo już dziwić, ale i tak to mnie to bawi :) A jak sprytnie została rozwiązana kwestia braku dolnych części ciała - ot, Robert i Helena chowają się za barykadą z błękitnego materiału, rzeczą zupełnie naturalną w górach Szkocji ;) I może to jednak „Bauer” zastąpił Liama Neesona? Kiefer Sutherland grała Atosa w ekranizacji „Trzech muszkieterów” i miał tam właśnie takie wąsy i brodę jakie widoczne są na tej twarzy na okładce książki. Niestety, nie mam pojęcia, kto wygryzł z obsady Jessicę Lange...
autor: Walter Scott
tytuł: Rob Roy
tytuł oryginalny: Rob Roy
tłumaczenie: Michał Grubecki
tłumaczenie: Michał Grubecki
seria: Najsłynniejsze Powieści Historyczne (tom 4)
wydawca: Hachette Livre Polska sp. z o.o.
projekt okładki: Maciej Sadowski
oprawa: twarda
wymiary: 21,2 × 13,2 × 3 cm
liczba stron: 376
waga: 407 g
cena: 19,90 zł*
moja ocena treści: 4/5
moja ocena wydania: 4/5
* Każdy tom tej serii kosztował 19,90 zł, przy czym pierwsze cztery tomy były dostępne w pakietach promocyjnych (1+2 tom i 3+4 tom) - cena pakietu wynosiła 19,90 zł.
PS Dotychczas nie myślałam o wrzosie inaczej jak o wdzięcznej dekoracji krajobrazu. Frank jednak wspomina posłanie, które przygotowali mu szkoccy górale: „Świeży wrzos, wówczas w pełnym rozkwicie, pokryty grubym wprawdzie, ale czystym prześcieradłem, zachęcał do odpoczynku.” (s. 321). Ciekawie, jak śpi się na wrzosie. Czy wrzos mocno pachnie?
Rob roj! No to teraz nic mi nie pozostało, jak to przeczytać, skoro to takie szkockie :) Oglądałem za to film, i był niezły, choć teraz bym go takim nie nazwał. Skoro tytułowy bohatera jest mały i krępy, to lajam nijak do niego nie jest podobny :p
OdpowiedzUsuńps. Jak Ty możesz nabijać się z roberta, że on ryży? W tamtych stronach rodzice zawsze są dumni, jak urodzi im się rude dziecię (i od razu odzywa się u nich duch nacjonalizmu :)
Czytaj, a kto wie, może postać burmistrza Glasgow przekona Cię jednak do tego miasta? Bo mi tam Jarvie się podobał :) Filmu nie widziałam, ale faktycznie Liam nijak mi Rob Roya nie przypomina - no gdzie on niby jest rudy, gdzie ma te uwodzicielskie, długie czerwone rzęsy?!
UsuńPS Ja się nie nabijam z jego ryżości, tylko z tego, że miał owłosione KOLANA - tak mi się jakoś wydaje, że włosy na nogach akurat w okolicy kolan się nie kumulują, więc mnie to rozwaliło po całości (wizualizacji tych kęp na jego rzepkach) ;P
No widzisz, Tobie się Jarvie podoba, a mnie faceci raczej mało kręcą, ale kto wie ;)
OdpowiedzUsuńMyślałem, że się nabijasz z jego nieszczęsnej pigmentacji, a nie z kolanek. To taki był z niego hobbit, choć ryży.
Musisz szybko obejrzeć film i napisać, czy się zgadza z książką. Jak się zgadza, to nie czytam i książkę zaliczę sobie do przeczytanych ;)
Rozumiem, po Gilgameszu taki Jarvie wydaje się mało atrakcyjny (biedaczek) - ale naprawdę nie powinieneś oceniać innych tylko po rozmiarze bicepsa!
UsuńChyba szybciej obejrzę film "Samurai Cop" niż "Rob Roya" ;) Ale o filmie trochę poczytałam i wychodzi na to, że nic nie ma wspólnego z książką - poza tym, że w obydwu pojawia się postać Robercika (nawet jego filmowa żona ma inne imię - Mary). Więc nie możesz jej odhaczyć oszuście :)
O przepraszam, nie wszystkich - dziewczyn nie oceniam po rozmiarze bicepsa. Co Ty, i tak odhaczę, a gdyby ktoś się pytał o szczegóły, to powiem, że czytałem dawno i myli mi się trochę z filmem ;)
OdpowiedzUsuńNie odważę się spytać po rozmiarze czego oceniasz dziewczyny ;)
UsuńLepiej nie pytaj, nie chcę wyjść na grubianina :)
OdpowiedzUsuńAch, teraz to mam namieszane w głowie. ;) Kupiłam tę książkę przypadkiem, w dodatku w wydaniu bez opisu okładkowego, z grafiką tak uniwersalną, że aż strach. Jednym słowem - do dziś nie wiedziałam, co mogę znaleźć w środku. No i teraz mam dylemat, bo z jednej strony dużo jest tu zalet, a z drugiej jakoś nigdy nie było mi po drodze z książkami przygodowymi. Muszę to przemyśleć...
OdpowiedzUsuńNo tak, jak niespecjalnie pociągają Cię klimaty przygodowe, czy powieści historyczne to nawet trudno mi jakoś szczególnie Cię nakłaniać. A może jednak? Bo jest w książce i tajemniczy zamek na wrzosowisku i ciekawe postacie (w tym tajemniczy Rob i dzielne niewiasty), podróż, walki i odrobina dowcipu :) A na początek możesz przeczytać jeden rozdział (nie są znowu takie długie), albo dwa i zobaczyć, czy styl Ci przypadnie do gustu :)
Usuń