niedziela, 18 maja 2014

Walter Scott „Rob Roy”

Powieść ta przenosi nas na początek XVIII wieku, na pogranicze Anglii i Szkocji. Wraz z Frankiem Osbaldystonem, narratorem i naszym przewodnikiem po świecie opisanym w książce, odbywamy podróż najpierw z Londynu do, położonej na północy Anglii, pradawnej siedziby jego przodków - Osbaldystone Hall, a następnie zagłębiamy się w góry Szkocji. Pośród barwnych postaci spotykanych w trakcie tej drogi, wśród splatających się ich spraw, konfliktów wszelakich, przemyka też tajemnicza postać szkockiego górala, tytułowego Rob Roya - czy patrząc, wraz z Frankiem, w jego szare oczy (które otaczały „długie, czerwone rzęsy” (s. 324) :)) odkryjemy sekrety jego duszy? Chyba jednak łatwiej wydrzeć złoto z sakiewki Rob Roya: „(...) wcisnął kilka prętów mających srebrne główki, inne znowu wyciągnął, a gruby zamek, osadzony na wierzchu worka [torby ze skóry wydry], sam się otworzył. Ukazał nam wówczas małą stalową krócicę* przytwierdzoną wewnątrz, która przez zawiły mechanizm niechybnie zraniłaby rękę nieświadomego, chcącego otworzyć zamek zwykłym sposobem.” (s. 319) ;)
*krócica = pistolet o krótkiej lufie,
 
◊◊◊
 
1. Przód okładki zaprojektowanej
przez Macieja Sadowskiego.
Pamiętam, że kiedy - prawie cztery lata temu - sięgałam po raz pierwszy po „Rob Roya”, trochę bałam się tej powieści. Nie wiedzieć do końca czemu, miałam przed oczami wizję opowieści bardzo poważnej i trudnej - bo uwikłanej w historię Anglii i Szkocji, pełnej szczegółów bitew, nazwisk i dat. Byłam wtedy pozytywnie zaskoczona, ponieważ okazało się, że otrzymałam od Waltera Scotta zupełnie coś innego i zapewne też dlatego z przyjemnością sięgnęłam ponownie po „Rob Roya” :) Jest to powieść historyczna, chociaż ja określam ją raczej jako przygodowo-awanturniczą, głównie przez lekkość i dowcipność stylu narracji autora oraz przez to, że nawiązania do faktów historycznych (przy czym: nie traktuję tej książki jak podręcznika do historii, więc nie interesuje mnie to, na ile przedstawione w niej fakty są faktami) stanowią tło, a na pierwszy plan wysuwa się opowieść Franka o jego młodzieńczych przygodach. Książka przypomina mi trochę „Trzech muszkieterów” Aleksandra Dumasa, przy którym jednak Walter Scott wydaje się być bardziej powściągliwy. Zabawne, nieco prześmiewcze opisy postaci przywodzą z kolei na myśl sposób, w jaki charakteryzowała swoich bohaterów Jane Austen (np. w „Dumie i uprzedzeniu”). Jak dla mnie, są to bardzo pozytywne skojarzenia :)

2. Przykładowa strona „Rob Roya”
z widoczną po lewej stronie
wstążką-zakładką.
Podoba mi się zabieg autora polegający na tym, że tytułowy bohater nie jest głównym bohaterem powieści, nie obserwujemy wydarzeń z jego perspektywy. Rob Roy jest z początku tylko tajemniczym mężczyzną, z którym przeplata się los Franka. Domyślamy się, kto kryje się za nazwiskiem „Robert Campbell”, ale postać ta pozostaje dla nas nieuchwytna. Jak króliczek, którego tak miło się goni ^_^ Z czasem dowiadujemy się o naszym „króliczku” coraz więcej - z tym, że nie do końca... i nie jest to według mnie spowodowane tym zabiegiem, o którym powyżej wspominam, co raczej dość ogólnikowym potraktowaniem postaci bohatera-legendy. Rob Roy jest dzielny, mężny, dobry dla ludzi - a to niespodzianka, prawda? Walter Scott w charakterystyce swojego tytułowego bohatera nie wychodzi praktycznie poza to, co na dobrą sprawę powiedzieć można o każdym bohaterze dbającym o los najuboższych. Z pogoni za „króliczkiem” znika w pewnym momencie tajemnica, a trzymanie w zębach puchatego (rudego! ;P) ogonka okazuje się ździebko rozczarowujące. Jest co prawda jeden moment w powieści, w którym Rob Roy nieco się odsłania - podczas rozmowy z Frankiem w Aberfoil - w jego oku zapala się iskra, a w wypowiadanych słowach wymykają się emocje. Przez chwilę mamy szansę dostrzec mężczyznę rozdartego, udręczonego i martwiącego się o przyszłość swoich synów - ta chwila niestety szybko przemija. Zbyt szybko, choć powraca jeszcze tęsknym echem w wypowiedzi Roberta o ojczyźnie - odpowiedzi na propozycję wyjazdu za granicę: „Ale ten wrzos, po którym stąpałem całe życie, musi pokryć także moją mogiłę. Czuję, że męstwo by mnie opuściło, gdybym stracił z oczu te góry, w których urodziłem się i wychowałem. Nic w świecie nie zdołałoby rozpędzić mojej tęsknoty za tymi dzikimi skałami i przepaściami, które tu widzisz.” (s. 327). Naprawdę mam wrażenie, że więcej dowiadujemy się o jego wyglądzie, niż o tym, co skrywają stalowe oczy. Dodatkowo opisy tego wyglądu trochę psują romantyczną wizję tragicznego bohatera, bo jak tu zachować powagę czytając np.: „Chociaż wzrost miał zaledwie mierny, jednak budowa jego, wróżąca niepospolitą siłę i zręczność, byłaby wzorem doskonałości, gdyby z dwóch względów nie wykraczała poza zwykłe proporcje ciała: barki były zbyt szerokie na miarę wysokości, a ręce nadzwyczajnie długie. Słyszałem później, iż nieraz się przechwalał, że wkładając swój narodowy ubiór, mógł zawiązać podwiązki, nie pochylając się, i że długość rąk ułatwiała mu szczególnie machanie kordem.” (s. 202), albo: „Że przezwisko to [Roy = czerwony] było trafne, dowodził ponadto widok jego członków, które ubiór górali odkrywa przed okiem: nogi, a nade wszystko kolana zarośnięte były krótkim, kędzierzawym, czerwonym włosem, podobnym do sierści bydląt północnej Szkocji.” (s. 296) ;)

Właśnie doszłam do wniosku, że w tej powieści jest wiele świetnych postaci - zarówno tych pierwszo-, jak i drugo- oraz trzecioplanowych. Oprócz tytułowego bohatera poznajemy sympatycznego Franka, niewolnika Muz, którego ojciec pragnąłby raczej widzieć zajmującego się handlem. Młodzieńcowi w wyprawie do Szkocji towarzyszy jowialny Nicol Jarvie - burmistrz Glasgow, oraz Andrzej Fairservice - były ogrodnik z Osbaldystone Hall, który jako służący miał ciekawe spojrzenie na uczciwość, ponieważ jak zauważa Frank: „Cała więc wierność Andrzeja opierała się na tym, że z wyjątkiem siebie nikomu nie pozwalał mnie okradać.” (s. 347). Jest jeszcze Owen - rozczulający przywiązaniem do swojego pracodawcy, i Rashleigh - żmija prawdziwa, oraz cała garść pomniejszych, ale ciekawych postaci. Pośród nich wszystkich jest jednak ktoś (nawet dwa ktosie), kto szczególnie zwrócił moją uwagę: Diana Vernon i Helena MacGregor - żona Rob Roya. Nie spodziewałam się w tej powieści postaci tak wyrazistych i wyróżniających się kobiet! Ta pierwsza to młoda dziewczyna, piękna, dzielna i rozsądna, więc naprawdę nic dziwnego, że Frank robił do niej maślane oczka (choć to akurat kiepski sposób na podbicie jej serduszka) ;). Diana, mająca w sobie coś z mitologicznej imienniczki, jest może odrobinę zbyt sztampowym przykładem charakternej niewiasty (czy ta pogarda dla zajęć takich jak haftowanie jest naprawdę potrzebna?) - moje dąsanie się w tej kwestii pomniejszył fakt, że ulubionym miejscem miss Vernon w Osbaldystone Hall była biblioteka! A na wspomnienie tych słów Diany nawet się uśmiecham: „Ostrzegam cię po raz ostatni panie Osbaldystone, że kto prawi mi podobne komplementy [typu: jakie to szczęście siedzieć koło niej przy stole], na próżno traci czas. Nie trwoń skarbów, które tym są w ustach młodzika wędrującego po naszym kraju, czym wstążki, paciorki i lusterka w ręku żeglarza, chcącego oswoić dzikich mieszkańców jakiejś odludnej wyspy. Przydadzą ci się może przy kimś innym. Na mnie nie robią żadnego wrażenia, znam się na ich prawdziwej wartości.” (s. 45) :)

Helena MacGregor to postać zastanawiająca. Przy okazji przerażająca, bo jest w niej pewna surowość i dzikość kontrastujące z postawą jej męża, o którego dobrotliwości wyraża się wprost: „Czcze i próżne miano [dobroczyńca] - rzekła Helena - które nie przynosi mu żadnej korzyści. Zawsze siał dobrodziejstwa i zawsze zbierał niewdzięczność.” (s. 290) Szkoda, że - podobnie jak w przypadku Rob Roya - nie mamy szansy lepiej się jej przyjrzeć, zajrzeć pod dumę i siłę, zobaczyć prawdziwego człowieka. Przy opisywaniu tej niezwykłej niewiasty, autor pozwala sobie oczywiście na odrobinę komizmu. Wyznam, że słowa takie jak: „Gdy [Helena] wyciągnęła ręce, chcąc uściskać swojego krewnego, pana Jarvie, zauważyłem, że zadrżał z obawy, jak gdyby wpadł w łapy niedźwiedzia, nie wiedząc, czy to drapieżne zwierzę chce go udusić, czy tylko się z nim pobawić.” (s. 331), czy : „Ludzie powiadają, że nawet sam Rob jej się lęka.” (s. 278) sprawiają, że biedna Helena, w jakiś przedziwny sposób, przywodzi mi na myśl Lubawę, żonę Mirmiła z komiksów Janusza Christy. Prawdę mówiąc, zupełnie nie umiem już pozbyć się tego skojarzenia, które dodatkowo wzmacnia fakt, że Mirmił jest rudy! ;P Jak tu się głupio nie chichrać podczas czytania powieści Waltera Scotta, kiedy przed oczyma ma się następujący obrazek:

3. Fragment „Awantury o Milusia” Janusza Christy z „Relaksu”.
 
Powieść podzielona jest na dość krótkie rozdziały, a każdy z nich zawiera nowe wydarzenie, więc fabuła jest ciekawa i sprawnie się toczy. Dlatego zupełnie nie wiem, skąd pojawiało się u mnie podczas czytania uczucie zniecierpliwienia. Z jednej strony z uwagą śledziłam rozwój akcji, ale z drugiej - w myślach poganiałam autora, żeby snuł swoją opowieść - nieco sprawniej? W sumie, to jedynie fragment poświęcony przebywaniu Franka w Osbaldystone Hall mogę tak naprawdę nazwać nieco rozwlekłym, zwłaszcza że w tej części powieści Rob Roy znika z oczu na dłużej i trochę mi go brakowało. Poza tym, doszłam do wniosku, że Walter Scott duży nacisk położył na rozmowy, dialogi. Owszem mamy i sceny bardziej dynamiczne - przygody podczas drogi, walki, niespodziewane spotkania - ale są one trochę jak zmiana dekoracji na scenie w teatrze, wprowadzają inny kontekst, nastrój dla scen „statycznych”, czyli rozmów, które po nich następują. Przy czym te rozmowy są ciekawe, ponieważ wiele postaci zasługuje na miano „wygadanych”, więc już naprawdę nie wiem, co jest nie tak z tą powieścią... bardzo ją lubię, ale chemii między nami nie ma (nie wyjdzie poza friend zone ;)). Dodam, że podobał mi się język, jakim napisany został „Rob Roy”, a tłumacz Michał Grubecki dobrze poradził sobie z przełożeniem powieści na język polski - przynajmniej nie zauważyłam jakichś rażących uchybień i zgrzytów. Drobnym detalem, który przypadł mi do gustu jest to, że każdy rozdział rozpoczyna się od cytatu (patrz zdjęcie nr 2.), który jest bardzo trafnie dobrany do treści rozdziału.

4. Tył okładki zaprojektowanej
przez Macieja Sadowskiego.
Im dłużej się nad tym zastanawiam, to okazuje się, że dostrzegam tu i ówdzie, w różnych elementach powieści, drobne wady - które może same w sobie nie są poważnymi błędami, ale najwyraźniej sumują się w to moje „ale” względem tej książki. Wspominałam, że nawiązanie do faktów historycznych jest tylko tłem i pretekstem do opowiedzenia pewnej historii. Niby nie jest to nic złego, to w końcu powieść, a nie książka naukowa, dochodzę jednak do wniosku, że te historyczne wątki są tak ciekawe iż chętnie więcej bym poczytała np. o konflikcie Anglików ze Szkotami, czy o wewnętrznych walkach różnych klanów szkockich górali. Nawet kosztem skrócenia scen, w których Frank wzdycha do Diany ;) Przy okazji mam małą uwagę do wydania książki: przydałyby się przypisy i posłowie, ponieważ pewne pojęcia i właśnie te fakty historyczne aż proszą się o komentarz. Miałam m.in. problem z dojściem do ładu w sprawie tego, jak nazywa się Rob Roy. Z imieniem nie jest jeszcze tak źle - „Robert” pojawia się w odmianach „Rob”, „Robin”, więc łatwo się domyślić o kogo chodzi. „Roy” to przydomek. Ale pojawiają się dwa nazwiska: Campbell i MacGregor. Myślałam, że tego pierwszego używa Robert będąc w przebraniu, w końcu są na niego jakieś wyroki zaocznie go skazujące. Potem padają w powieści sugestie, że Anglicy zakazali Szkotom używać rodowych nazwisk (w przypadku Roba jest to „MacGregor”) - ale dlaczego i o co w tym chodziło, tego się nie dowiadujemy. W książce używane są obydwa nazwiska - nie zwróciłam uwagi, ale możliwe, że to zależy od tego, kto o Rob Royu mówi, Anglicy chyba używają tego „Campbell”, a Szkoci „MacGregor”. Chociaż takie określenia jak „Rob Roy MacGregor Campbell” też się pojawiają. Nie wspominając o tajemniczym słowie „Gregaragh”, które też pada w odniesieniu do tytułowego bohatera...  o_O

Drobnym minusem jest jeszcze to, że refleksyjność narratora gdzieś po drodze zamiera, chociaż początkowo bardzo dobrze się zapowiada. Frank opowiada całą historię z perspektywy lat, w słowach skierowanych do przyjaciela, Wilhelma Treshama (syna wspólnika swojego ojca). Na początku swej opowieści ciekawie wspomina ojca, widać, że jako dojrzały mężczyzna rozumie go bardziej niż kiedy był młodzieńcem. Szkoda, że w całej powieści nie ma więcej życiowych refleksji Franka, tego spojrzenia i podsumowania z perspektywy dojrzałego człowieka. Żeby nie było, że tylko wytykam błędy, to wspomnę jeszcze o zalecie (wcale nie małej!) „Rob Roya” - o podkreślanym już przeze mnie poczuciu humoru autora. Walter Scott po prostu świetnie balansuje między powagą a komizmem, bezbłędnie trafia w moje zamiłowanie do absurdu. Np. poważna scena krwawej walki Anglików ze Szkotami zostaje „rozłożona” przez opis tego, jak jedna z postaci (nie zdradzę kto) uciekając z placu boju utyka zawieszona za połę surduta na drzewie - a jeszcze autor puentuje to następująco: „(...) bujał się w powietrzu między niebem a ziemią, przedstawiając dość trafny żywy obraz złotego runa, wiszącego jako znak kupiecki nad drzwiami korzennego sklepu przy Ludgate Hill.” (s. 275) :) Andrzej nie gorszą miał przygodę, kiedy „(...) poślizgnął się, upadł i potoczył jak kłębek pod nogi górali, którzy podnosząc go z ziemi, splądrowali kieszenie, zdarli kapelusz, chustkę, surdut, kamizelkę, pończochy i trzewiki, i to tak zręcznie i prędko, że można by bez przesady powiedzieć, że upadł zupełnie ubrany, a wstał obnażony jak szkielet.” (s. 279) i dlatego potem, kiedy wraz z Frankiem udaje się z poselstwem do obozu „wroga”, młody Osbaldystone opowiada: „Zszedłem więc z góry, a za mną postąpił Andrzej, który nie mając na sobie niczego z dawnego stroju oprócz koszuli, z odkrytą głową, chodakami na nogach i owinięty starym plaidem, który Dougal z miłosierdzia zarzucił mu na plecy, wyglądał jak wariat grający rolę szkockiego górala, kiedy wymknie się ze szpitala Bedlam.” (s. 292) :)

Treść książki oceniam na 4/5;  pomimo tej garści zastrzeżeń, które mam względem powieści, to jestem przekonana, że kiedyś jeszcze po nią sięgnę. Wydanie także oceniam na 4/5. Książka ukazała się jako część kolekcji Hachette zatytułowanej „Najsłynniejsze Powieści Historyczne” i muszę przyznać, że jej oprawa jest całkiem ładna. Podobają mi się drobne akcenty jak wyróżniona pierwsza litera rozdziału, czy symbole przy numerach stron (patrz zdjęcie nr 2.). Okładka ma ładną kolorystykę i... Ale najpierw dygresja: kiedy pierwszy raz spojrzałam na grafikę na okładce (patrz zdjęcie 1. lub 4.), pomyślałam „O, Jack Bauer! (a raczej grający go aktor Kiefer Sutherland)”. Postanowiłam sprawdzić, czy „Bauer” grał może w ekranizacji „Rob Roya” i oto, co znalazłam:

5. Źródło zdjęcia:
http://a.giscos.free.fr/cinema/R/RobRoy.jpg.
 
He he, to nawet lepsze niż „Bauer” :) Jest to co prawda okładka z wydania DVD, ale plakat filmowy dużo się nie różni od tego zdjęcia. Przeskoczcie sobie między nim (najlepiej w powiększeniu) a fotografią okładki książki (patrz zdjęcie nr 4.) - widzicie podobieństwo? Przyznam, że rozbawił mnie ten kreatywny kolaż autorstwa Macieja Sadowskiego. Niby w naszych czasach przeszczep twarzy nie powinien nikogo już dziwić, ale i tak to mnie to bawi :) A jak sprytnie została rozwiązana kwestia braku dolnych części ciała - ot, Robert i Helena chowają się za barykadą z błękitnego materiału, rzeczą zupełnie naturalną w górach Szkocji ;) I może to jednak „Bauer” zastąpił Liama Neesona? Kiefer Sutherland grała Atosa w ekranizacji „Trzech muszkieterów” i miał tam właśnie takie wąsy i brodę jakie widoczne są na tej twarzy na okładce książki. Niestety, nie mam pojęcia, kto wygryzł z obsady Jessicę Lange...
  
 
 

autor: Walter Scott
tytuł: Rob Roy
tytuł oryginalny: Rob Roy
tłumaczenie: Michał Grubecki
seria: Najsłynniejsze Powieści Historyczne (tom 4)
wydawca: Hachette Livre Polska sp. z o.o.
projekt okładki: Maciej Sadowski
oprawa: twarda
wymiary: 21,2 × 13,2 × 3 cm
liczba stron: 376
waga: 407 g
cena: 19,90 zł*
moja ocena treści: 4/5
moja ocena wydania: 4/5

* Każdy tom tej serii kosztował 19,90 zł, przy czym pierwsze cztery tomy były dostępne w pakietach promocyjnych (1+2 tom i 3+4 tom) - cena pakietu wynosiła 19,90 zł.
 
PS Dotychczas nie myślałam o wrzosie inaczej jak o wdzięcznej dekoracji krajobrazu. Frank jednak wspomina posłanie, które przygotowali mu szkoccy górale: „Świeży wrzos, wówczas w pełnym rozkwicie, pokryty grubym wprawdzie, ale czystym prześcieradłem, zachęcał do odpoczynku.” (s. 321). Ciekawie, jak śpi się na wrzosie. Czy wrzos mocno pachnie?

9 komentarzy:

  1. Rob roj! No to teraz nic mi nie pozostało, jak to przeczytać, skoro to takie szkockie :) Oglądałem za to film, i był niezły, choć teraz bym go takim nie nazwał. Skoro tytułowy bohatera jest mały i krępy, to lajam nijak do niego nie jest podobny :p
    ps. Jak Ty możesz nabijać się z roberta, że on ryży? W tamtych stronach rodzice zawsze są dumni, jak urodzi im się rude dziecię (i od razu odzywa się u nich duch nacjonalizmu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytaj, a kto wie, może postać burmistrza Glasgow przekona Cię jednak do tego miasta? Bo mi tam Jarvie się podobał :) Filmu nie widziałam, ale faktycznie Liam nijak mi Rob Roya nie przypomina - no gdzie on niby jest rudy, gdzie ma te uwodzicielskie, długie czerwone rzęsy?!
      PS Ja się nie nabijam z jego ryżości, tylko z tego, że miał owłosione KOLANA - tak mi się jakoś wydaje, że włosy na nogach akurat w okolicy kolan się nie kumulują, więc mnie to rozwaliło po całości (wizualizacji tych kęp na jego rzepkach) ;P

      Usuń
  2. No widzisz, Tobie się Jarvie podoba, a mnie faceci raczej mało kręcą, ale kto wie ;)
    Myślałem, że się nabijasz z jego nieszczęsnej pigmentacji, a nie z kolanek. To taki był z niego hobbit, choć ryży.
    Musisz szybko obejrzeć film i napisać, czy się zgadza z książką. Jak się zgadza, to nie czytam i książkę zaliczę sobie do przeczytanych ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, po Gilgameszu taki Jarvie wydaje się mało atrakcyjny (biedaczek) - ale naprawdę nie powinieneś oceniać innych tylko po rozmiarze bicepsa!
      Chyba szybciej obejrzę film "Samurai Cop" niż "Rob Roya" ;) Ale o filmie trochę poczytałam i wychodzi na to, że nic nie ma wspólnego z książką - poza tym, że w obydwu pojawia się postać Robercika (nawet jego filmowa żona ma inne imię - Mary). Więc nie możesz jej odhaczyć oszuście :)

      Usuń
  3. O przepraszam, nie wszystkich - dziewczyn nie oceniam po rozmiarze bicepsa. Co Ty, i tak odhaczę, a gdyby ktoś się pytał o szczegóły, to powiem, że czytałem dawno i myli mi się trochę z filmem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odważę się spytać po rozmiarze czego oceniasz dziewczyny ;)

      Usuń
  4. Lepiej nie pytaj, nie chcę wyjść na grubianina :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach, teraz to mam namieszane w głowie. ;) Kupiłam tę książkę przypadkiem, w dodatku w wydaniu bez opisu okładkowego, z grafiką tak uniwersalną, że aż strach. Jednym słowem - do dziś nie wiedziałam, co mogę znaleźć w środku. No i teraz mam dylemat, bo z jednej strony dużo jest tu zalet, a z drugiej jakoś nigdy nie było mi po drodze z książkami przygodowymi. Muszę to przemyśleć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, jak niespecjalnie pociągają Cię klimaty przygodowe, czy powieści historyczne to nawet trudno mi jakoś szczególnie Cię nakłaniać. A może jednak? Bo jest w książce i tajemniczy zamek na wrzosowisku i ciekawe postacie (w tym tajemniczy Rob i dzielne niewiasty), podróż, walki i odrobina dowcipu :) A na początek możesz przeczytać jeden rozdział (nie są znowu takie długie), albo dwa i zobaczyć, czy styl Ci przypadnie do gustu :)

      Usuń