niedziela, 20 września 2015

Aleksandra Marinina „Gra na cudzym boisku”

Późny październik, wokół ponure, bezlistne drzewa i hulający zimny wiatr. Do tego ciężka walizka, którą trzeba zatachać resztkami sił do sanatorium, bo oczywiście nikt nie wyjechał po nas na dworzec. Może chociaż uda się podreperować zdrowie - tylko co to za perspektywa, kiedy lekarz każe wybierać, czy chcemy leczyć kręgosłup, czy krążenie, bo obydwu rzeczy na raz się nie da? I jak długo jest się w stanie zagłuszać, stukotem maszyny do pisania, kiełkujące myśli i mimowolne spostrzeżenia, że oto COŚ się dzieje w pozornie spokojnej „Dolinie”?
   

◊◊◊
    
1. Przód okładki zaprojektowanej
przez Marka Goebela.
„Gra na cudzym boisku” to drugi tom serii książek poświęconych major Anastazji Kamieńskiej, ale pierwszy, który mam pod ręką i pierwszy jaki w ogóle przeczytałam z tego cyklu - przy czym miało to miejsce na początku 2006 roku. Po prawie dekadzie postanowiłam odnowić znajomość z Nastią i och, co to był za dobry pomysł! To na swój sposób zabawne: książka ma raczej ponury klimat, a ja podczas czytania uśmiechałam się jak głupia - ale cóż, nic tak nie poprawia humoru, jak dobra książka :) I inteligentna główna bohaterka - w trakcie lektury co rusz wymykało mi się wyznanie typu „uwielbiam cię Nastiu” (co należy oczywiście rozszerzyć także na autorkę, w końcu książka sama się nie napisała). Kamieńska jest świetną analityczką, ale nie jest doskonałą osobą i na całe szczęście nie jest to sztampowa niedoskonałość, charakterystyczna dla literackich detektywów. Jest w tej postaci coś autentycznego, albo przynajmniej ja to tak odbieram. Anastazja ma swoje różne wątpliwości, lęki (np. w tym tomie zastanawia się, czy nie jest zbyt oschła), problemy ze zdrowiem i zwyczajne, ludzkie troski o pieniądze. Co do tego ostatniego, to warto nadmienić, że wybierając karierę zawodową kierowała się bardziej własnymi zainteresowaniami niż kryterium finansowym - stąd niezbyt dobrze płatna posada w moskiewskiej milicji zamiast np. pracy tłumaczki, czy nauczycielki języków obcych (Nastia zna kilka języków, więc mogłaby nie tylko od święta tłumaczyć kryminały). Jest w tej postaci coś sympatycznego (choć wcale nie oczywistego, bo major Kamieńska i sporo ma uporu, i obrazić się potrafi ;)) i mi bliskiego, teraz po latach jeszcze bardziej niż kiedyś, bo jestem już prawie równolatką głównej bohaterki :) Ale tak na prawdę nie o wiek tu chodzi, czy inne drobiazgi, a o piękny umysł Anastazji.
    
2. Autorka, zanim poświeciła się
pisaniu, pracowała w milicji, więc
zakładam, że wie o czym pisze.
Tym co najbardziej lubię, nie tylko w tym tomie, ale i całej serii, jest możliwość śledzenia toku rozumowania głównej bohaterki, jej sposobu dochodzenia do prawdy. Zresztą jest to rzecz, którą zawsze najbardziej ceniłam sobie w kryminałach. Przy czym uważam, że w „Grze na cudzym boisku”, autorka naprawdę dobrze ten element wykorzystuje. Narracja prowadzona jest tak, że raz po raz wtrącane są fragmenty ukazujące nam inną perspektywę niż Nastii. Sprawia to, że czytelnik wie (lub domyśla się) o sprawie więcej od głównej bohaterki i z przyjemnością może obserwować, jak ona do tych faktów dopiero dochodzi (czasem też po drodze błądząc), albo i nie - bo tego, dlaczego kucharz Denisowa gotuje, dokładnie tak, jak ona lubi, Stasieńka się nie dowiaduje ;) Ani nawet nie podejrzewa, że to nie przypadek! Aleksandra Marinina pozwala nam też obserwować zdolności Nastii w różnych sytuacjach, zarówno zawodowych, jak i prywatnych (nawyk analizowania informacji trudno wyłączyć nawet na urlopie, o ile w ogóle jest to możliwe), co urozmaica powieść. W książce jest kilka scen, które po prostu uwielbiam, np. fragment, w którym Kamieńska jest przesłuchiwana i prowadzi w duchu monolog z oficerem śledczym, który zupełnie zignorował ją jako koleżankę po fachu. Rewelacyjny jest scena, w której Nastia musi odgadnąć intencje Denisowa, lokalnego „ojca chrzestnego”, wobec swojej osoby - czy ktoś poza nią wpadłby na tak świetny pomysł jak to zrobić?! Zachwyca mnie nawet taki drobiazg, jak wymiganie się - błyskotliwie i z klasą - od towarzystwa Żeni w jadalni - pamiętam, że swego czasu nawet żałowałam, że nie miałam nigdy okazji zacytować z miną niewiniątka „Lubi pan wyglądać przez okno?” (s. 33) ;) Z dużą przyjemnością śledziłam, jak Anastazja radzi sobie w tej grze na cudzym boisku: w obcym mieście, przeciw bezwzględnej grupie przestępczej, z niechętnymi lokalnymi milicjantami z jednej strony i z mafią z drugiej, jako kobieta w świecie mężczyzn - bo także do tej sytuacji odnosi się tytuł, kiedy to wielu wciąż uważa, że kobieta w milicji może co najwyżej być sekretarką, czy księgową, a nie wybitną analityczką. Co ciekawe, w książce jest jeszcze jedna kobieta, grająca na męskim boisku, ale to refleksja dostępna dla uważnych czytelników i nie chcę psuć im zabawy, więc zmilczę :)
   
3. A tak to wszystko się zaczyna,
czyli podgląd na pierwszą stronę
„Gry na cudzym boisku”.
Nawiązując do poprzedniego zdania, to kolejną rzeczą, która mi się w „Grze...” bardzo podobała, jest zostawianie miejsca na to, żeby czytelnik się pewnych rzeczy sam domyślił. Co jest miłe, bo kojarzy mi się z traktowaniem odbiorcy jako człowieka inteligentnego, a poza tym wiąże się z budowaniem nastroju w powieści. Zwłaszcza finał został napisany tak, że postacie nie werbalizują do końca swoich podejrzeń i ta ostateczna odpowiedź wisi w powietrzu, potęgując napięcie, aż w końcu łączymy sobie punkty i robimy duże oczy. I zostajemy z myślą, że to była naprawdę paskudna sprawa. Proceder, który został zaplanowany przerażająco genialnie, a polegający na dostarczaniu chorym ludziom specyficznego „lekarstwa” - i jak to sama Nastia zauważa, najgorsze jest to, że „lekarstwo” do pewnego stopnia działało, a geniusz Makarowa został użyty do czynienia zła (czyli zmarnowany...). Zdaję sobie sprawę z tego, że piszę o wątku kryminalnym irytująco enigmatycznie, ale wyjątkowo nie mam ochoty zdradzać zbyt wiele, żeby potencjalnym czytelnikom nie psuć tej atmosfery niedomówienia, którą tak zręcznie buduje autorka. Dodam dla zachęty, że Aleksandra Marinina nie epatuje okrucieństwem, obcy jest jej styl „tabloidowy”, bazujący na tanich sensacyjkach i dorabianiu ideologii do nadmiernej ekscytacji detalami zbrodni. U niej zbrodnia to punkt wyjścia do pokazania, jakim skutecznym narzędziem odkrywania prawdy może być umysł oraz do opowiedzenia o ludziach, ich sprawach, losach i problemach. Przy czym, w tej chwili nie przypominam sobie, żebym w innych kryminałach spotkała się z tak umiejętnie nakreślonymi postaciami, które by mnie tak poruszały, zastanawiały i wzruszały, jak u tej pisarki. Zresztą nawet na tle innych gatunków jej książki są dla mnie ponadprzeciętne w tej kwestii. Marinina potrafi np. jednym zdaniem sprawić, że nagle się zatrzymam podczas czytania i trochę inaczej spojrzę na postać cynicznego przestępcy (wiem, że to trzy zdania ;)): „Nastia wstała i nie mówiąc ani słowa, ruszyła wzdłuż rzędów foteli w kierunku wyjścia. Ani razu się nie obejrzała, nie widziała więc, z jakim wyrazy twarzy Damir za nią spoglądał. I bardzo by się zdziwiła, dowiedziawszy się, że miał w oczach smutek.” (s. 264). Co mi się podoba, autorka nie usprawiedliwia złych postaci, a raczej tłumaczy, jak do pewnych rzeczy mogło dojść, jak to zło się kształtowało i kumulowało.
   
4. Ech, obowiązkowe pitu pitu...
Wśród postaci z „Gry na cudzym boisku” można znaleźć taki kąsek, jak Eduard Pietrowicz Denisow, czyli wspomniany już lokalny „ojciec chrzestny”. Charyzmatyczny typ, który jednocześnie ma zwyczajne problemy rodzinne z wnuczką Wierą (zwyczajne - bo rodzinne, ale Wiera wplątuje się jednak w niezwyczajne tarapaty). Ciekawa jest też wzmianka, jak Eduard Pietrowicz przechytrzył sam siebie w sprawie swojej młodej kochanki - nie ma się co dziwić, że wnuczkę wzruszała ta historia, bo jest w tym pewien tragizm i jednocześnie ukazanie, że pozycja i władza nie zabezpieczają przed samotnością. W książce jest ciekawy fragment o Ucztach, które przygotowywał dla Denisowa jego kucharz Alan, o tym, że: „Przy odpowiednio zastawionym stole z właściwie dobranymi i starannie przygotowanymi potrawami można zgłębić naturę człowieka i jednocześnie pokazać mu siebie.” (s. 212). Taka Uczta (z rodzaju tych zwanych przez Alana „indywidualnymi”) mogła służyć zdobyciu sojusznika lub zademonstrowaniu swojej przewagi - w końcu nic tak nie zbija przeciwnika z pantałyku, jak wymyślna potrawa, co do której nie wiadomo, w jaki sposób ją jeść ;) Gospodarz w plątaninie różnych sztućców i zastawy albo staje się panem sytuacji i podkreśla swoją dominację, albo jawi się jako życzliwy przewodnik i opiekun. No kto by pomyślał, że zaproszenie na kolację może mieć taki podtekst i skrywać takie pułapki? :)
   
5. Naprawdę nie dało się tak ułożyć treści, żeby numer
rozdziału i dnia się zgadzały? ;)
   
6. Tył okładki zaprojektowanej
przez Marka Goebela.
Czy ktoś będzie zaskoczony, jak wyznam, że oceniłam treść „Gry na cudzym boisku” na 5/5 (i zaliczyłam do ulubionych! ^_^)? Jak nie, to idźmy dalej. Czy jestem w stanie znaleźć jakieś wady w tej książce? Jedynie drobiazgi, np. kilka razy miałam wrażenie, jakby zabrakło z akapit tekstu. Trochę trudno mi to wyjaśnić, bo to nie tak, że są dziury w fabule, czy że wspomniane niedomówienia maskują braki, ale po prostu pojawiła mi się podczas czytania taka myśl w głowie: czy przypadkiem podczas edycji tekstu ktoś nie zgubił zdania lub dwóch? Poza tym, na przestrzeni całej powieści trochę mi się nie zgadzały wspominane kategorie filmów - może jakaś literówka się trafiła? Nie jestem pewna, ale musiałabym przejrzeć jeszcze raz całą książkę i wyłapać stosowne fragmenty dotyczące tych kategorii, żeby się upewnić - jak nie zapomnę, to zrobię to przy kolejnym czytaniu „Gry...”. Nie tyle wadą dzieła Aleksandry Marininej, co moim małym problemem z adaptacją do realiów rosyjskich okazały się imiona i nazwiska bohaterów. Zwłaszcza, że często podawane jest też imię ojca (np. Anastazja Pawłowna, ale i tak hitem był „Damir Łutfirachmanowicz” - litości!), co mi nie pomagało :/ Miałam w szkole język rosyjski, więc chyba powinnam być bardziej zahartowana, ale i tak zdrobnianie imion sprawiało, że cichutko skomlałam. Nie wiem, jakim cudem „Jewgienij” skraca się na „Żenia”, a z „Aleksieja” robi się „Losza” - musiałam to sobie zapisać i wykuć na pamięć. Nie chciałabym, żeby te imiona Was zniechęcały, raczej chcę uczulić na to, aby zwracać uwagę podczas czytania na imiona i nazwiska pojawiających się postaci. Wydanie książki oceniłam na 3/5. Zabawne jest to, że przed laty narzekałam na styl okładkowych rysunków Marka Goebela, a teraz gdy wydawnictwo je zmieniło na bardziej sztampowe zdjęcia, to za nimi tęsknię ;) Te rysunki mają coś bardzo ważnego - są charakterystyczne. W przypadku „Gry na cudzym boisku” (patrz zdjęcie nr 1.) irytuje mnie jednak ta dominująca ciemna plama - włosy kobiety na pierwszym planie - ale poza tym okładka jest w porządku i podoba mi się kolorystycznie. Za to papier, na którym wydano książkę mógłby być nieco lepszej jakości.
   
      
autor: Aleksandra Marinina
tytuł: Gra na cudzym boisku
tytuł oryginalny: Игра на чужом поле
tłumaczenie: Ewa Rojewska-Olejarczuk
seria: Mroczna seria (tom 2 z Anastazją Kamieńską)
wydawca: Wydawnictwo W.A.B.
miejsce i rok wydania: Warszawa 2005 (wydanie I)
projekt okładki: Marek Goebel
oprawa: miękka ze skrzydełkami
wymiary: 19,5 × 12,3 × 2 cm
liczba stron: 272
waga: 249 g
cena: 24,90 zł
moja ocena treści: 5/5 + zaliczona do ulubionych ^_^
moja ocena wydania: 3/5
   
PS „Przez sześć dni udawało się jej [Nastii] wmawiać sobie, że to „nie jej sprawa”, że nie jest na służbie, ale leczy się i wypoczywa. Przez sześć dni ignorowała sygnały wysyłane przez podświadomość, kiedy coś wypadło z normalnej, logicznej koleiny. Przez całe sześć dni starała się nie być milicjantką, i to z takim powodzeniem, że zniżyła się do niewybaczalnych babskich ambicji i głupich pretensji. Dość tego wiecznego przełamywania samej siebie, zadecydowała wreszcie, będę żyć tak, jak chcę. A chciała przede wszystkim pomyśleć.” (s. 125)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz