czwartek, 12 października 2023

Powtórka z „W 80 dni dookoła świata” Juliusza Verne'a

Postanowiłam wrócić do czytania serii „Podróże z Verne’em”, co w praktyce oznacza także powtórkę tomów wcześniej już przeczytanych, jak np. „W 80 dni dookoła świata”. Moja opinia o tej powieści nie zmieniła się od poprzedniego razu, więc jeżeli macie ochotę na zapoznanie się z nią i lepsze przyjrzenie się czytanemu przeze mnie wydaniu książki to zapraszam do tego wpisu*. Dzisiaj podzielę się z Wami kilkoma spostrzeżeniami na tematy, które zwróciły moją uwagę przy ponownej lekturze „W 80 dni...”, czyli będzie o pieniądzach i pamięci dziurawej jak durszlak :)
 
 
◊◊◊ 
 
* Cytaty i ilustracje w tym wpisie pochodzą z książki z Wydawnictwa Zielona Sowa, w tłumaczeniu Mieczysławy Wójcik; autorem ilustracji jest Léon Benett.
 
1. Phileas Fogg, czyli...  milczący snob?
Niby jest to oczywiste, ale gdzieś mi umyka, gdy myślę o tej powieści: Phileas Fogg był bogaty. Nikt nie wiedział, jak zgromadził majątek, ale go miał. Jego uporządkowany i monotonny tryb życia nie generował bardzo zaskakujących wydatków, ale powiedziałabym, że nasz angielski dżentelmen trochę się rozpieszczał, gdyż nawet lód do trunków sprowadzano dla niego „nie licząc się z wysokimi kosztami, aż z odległych amerykańskich jezior” (s. 10). Zabawne, ale gdybym – w każdym innym kontekście – usłyszała, że ktoś sprowadza sobie lód do drinków z innego kontynentu, określenie „pretensjonalny snob” byłoby najłagodniejszym, jakie przyszłoby mi na myśl. Jednak Fogga tak nie postrzegam i jedyne wytłumaczenie, jakie na to znajduję, to iż Juliusz Verne miał dar tworzenie postaci, które po prostu się lubi. A wspomniany lód to pikuś przy tym, co zaczyna się dziać wraz z rozpoczęciem podróży dookoła świata. Phileas Fogg nie szczędzi pieniędzy, aby osiągnąć swój cel: funduje wysokie napiwki dla przewoźników za przyspieszenie podróży, przepłaca za słonia, kiedy zwierz ten potrzebny jest do przeprawy przez dżunglę, przekupuje załogę statku, żeby zbuntowała się przeciwko kapitanowi... zaraz, że co proszę?! Jak się nad tym zastanowić, to przekupienie marynarzy z „Henrietty” ma odpychający posmak. Owszem, w książce wszystko dobrze się kończy, a kapitan wychodzi na swoje, bo jeszcze na całej tej awanturze zarabia. Jednak jest coś odrażającego w takim podejściu do ludzi, że jak ktoś ci nie chce czegoś sprzedać, to zabierasz mu to siłą (buntujesz załogę przeciwko kapitanowi). Zdecydowanie nie jestem zwolenniczką postawy „po trupach do celu”. Mam wrażenie, że gdybym spotkała w prawdziwym życiu kogoś, kto zachowywałby się jak Phileas Fogg, to bym go nie polubiła. Jako część powieści jest akceptowalny i wzbudza we mnie dość neutralne odczucia. I im dłużej o tym myślę, to po prostu zasługa autora. Verne umiejętnie tonuje i równoważy postać Fogga choćby postacią jego wiernego, żywiołowego służącego Passepartout. Pomaga też fakt, że angielski dżentelmen jest małomówny – działa tu zasada: lepiej milczeć i sprawiać dobre wrażenie, niż się odezwać i rozwiać wątpliwości na swój temat ;) Żeby być sprawiedliwą, muszę wspomnieć, że w powieści obserwujemy również
2. Czasami najprostszym rozwiązaniem jest kupno słonia.
szlachetne gesty Fogga np. wpłaca on wysoką kaucję za Passepartout, kupionego słonia oddaje na koniec właścicielowi nie żądając zwrotu pieniędzy, czy poczuwa się do finansowego zadbania o Audę. Chociaż pytaniem pozostaje, czy to czysta szlachetność, ponieważ kiedy decyduje się uratować wdowę po radży, to na zdumiony okrzyk sir Cromarty’ego „A to dopiero! Pan ma serce!?”, odpowiada „Niekiedy (...) Gdy mam na to czas.” (s. 91). Ot żarcik, jakoś tam działający w kontekście fabuły książki, zakładu i walki z czasem. Z drugiej strony, chyba to, czy znajdziemy czas dla innych, kiedy zajęci jesteśmy swoimi pilnymi sprawami, jest jednym z tych sprawdzianów, które ujawniają, kim naprawdę jesteśmy? I pozostaje to niezręczne pytanie: czy gdyby Fogg nie miał paru godzin w zapasie, to pozwoliłby aby nieszczęsną kobietę spalono żywcem?
 
 
3. Ach żywe barwy tej sceny!
To konkretne wydanie „W 80 dni dookoła świata” przeczytałam właśnie trzeci raz (na przestrzeni jedenastu lat). Pamiętam, że w dzieciństwie także czytałam tę powieść, wypożyczoną z biblioteki szkolnej oraz oglądałam serial animowany i film nakręcony na jej podstawie (może nawet kilkukrotnie). W związku z tym, mam podstawy, aby kojarzyć tę historię – w praktyce jednak, kolejny raz miałam okazję się przekonać, jak wiele szczegółów z pamięci „ulata jak wata” ;) Od poprzedniego czytania, w 2014 roku, być może więcej detali zaczęłam kojarzyć (prawdopodobnie przez to, że poświęciłam sporo czasu na stworzenie blogowego wpisu), ale na dobrą sprawę mam dwa główne wspomnienia związane z tą powieścią. Pierwsze to scena ratunku hinduskiej księżniczki, drugie to palenie części statku, na którym płynęli bohaterowie. Dlaczego te fragmenty? Niedawno spotkałam się ze stwierdzeniem, że ludzka pamięć jest emocjonalna tzn. emocje wpływają na fakt, że pewne rzeczy pamiętamy lepiej, a gdy odczucia są negatywne – mogą doprowadzić do zacierania się wspomnień, czy nawet ich wyparcia. Coś może być na rzeczy... Obydwa moje wspomnienia z „W 80 dni...” zakorzeniły mi się w głowie jeszcze w dzieciństwie i prawdopodobnie dlatego, że sceny, których dotyczą były dla mnie wyjątkowo poruszające. Wydarzenia w indyjskiej dżungli są i malownicze i przerażające zarazem. Z jednej strony egzotyczna przyroda, słoń, piękna kobieta w niezwykłym stroju (w mej pamięci zdecydowanie jest to ciemnoróżowe sari ze złotymi ozdobami;
4. Jak zjeść ciastko i mieć ciastko.
natomiast długie, czarne, gładkie włosy były moim dziecięcym kanonem piękna ;)). Z drugiej strony straszny zwyczaj palenia żywcem wdowy wraz z ciałem zmarłego męża – coś, co wydaje się bardzo okrutne i niesprawiedliwe. I do tego buchające płomienie ognia. Wyrazista mieszanka skrajnych barw i emocji – w sumie, nie powinnam się dziwić, że to pamiętam. Scena na statku jest wizualnie spokojniejsza, ale też ma sporo dramaturgii. Palenie części statku, nawet konieczne do tego, żeby zasilić piece, ponieważ kończy się węgiel, niebezpiecznie przypomina piłowanie gałęzi, na której się siedzi. Jest w tym takie zagrożenie, że zdemontuje się za dużo i w efekcie statek (łatwiej) zatonie. Mam też wrażenie, że ta scena była dla mnie małej po prostu zabawna :) Niespodziewany zwrot akcji w momencie, kiedy porażka była blisko, a jednocześnie ostatni wysiłek przed metą, bohaterskie walczenie do końca.
 
 
I jeszcze tak sobie myślę na koniec, że może dziurawa pamięć nie jest taka zła? Dzięki niej można wciąż na nowo zachwycać się książkami (nie tylko Verne’a – choć jego oczywiście gorąco polecam) i cieszyć z odkrywania różnych zakamarków danych opowieści. Także oto macie, podane na tacy, wygodne usprawiedliwienie dla Waszej czytelniczej sklerozy :P

5 komentarzy:

  1. Dziurawa pamięć nigdy nie jest zła, bo można na nowo spojrzeć na coś z zupełnie innej perspektywy. :) Mam tak z Sagą o Ludziach Lodu. Kiedy czytałam ją w czasach gimnazjum zupełnie inaczej ją odbierałam, a jak teraz czytam na nowo, postrzegam ją trochę inaczej i podoba mi się to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wręcz wrażenie, że od przeczytania danej książki milszy jest powrót do niej po jakimś czasie i przyjrzenie się swoim odczuciom i przemyśleniom na jej temat :)

      Usuń
  2. Świetna recenzja, przyjemnie się czytało! Też piszę recenzje książek. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i życzę powodzenia w pisaniu recenzji!

      Usuń