„Upiór
Opery” jest doskonałym przykładem tego, jak umiejętne połączenie faktów i
fantazji owocuje powieścią, której tak łatwo można dać się uwieść. Osadzenie
akcji w prawdziwym gmachu Opery Paryskiej sprawia, że tylko pół kroku dzieli
nas od uwierzenia w sekretne przejścia, podziemne sekrety i ... samego Upiora. W
narracji widoczne jest reporterskie doświadczenie pisarza, ponieważ opowieść
poznajmy z perspektywy kogoś prowadzącego śledztwo w sprawie Upiora, a może
nawet bardziej z perspektywy dziennikarza szukającego sensacyjnego tematu. Z
ploteczek baletnic, zeznań pracowników Opery wyłania się nam pewna opowieść –
jak dla mnie: wciągająca i intrygująca.
◊◊◊
|
1.
Przykładowa strona. |
Dobrym
zabiegiem okazuje się to, że postać Upiora jest początkowo dość odległa i niedostępna
czytelnikowi, co podtrzymuje atmosferę tajemnicy. Przy bliższym poznaniu,
ujawnia się nam jego niejednoznaczność: Erik budzi współczucie ze względu na trudne
doświadczenia związane z odrzuceniem go przez rodzinę, czy społeczeństwo, z
kolei jego sadystyczno-mordercza strona wywołuje niechęć i strach. I na całe
szczęście, nie mamy tu do czynienia ze stereotypem „demonicznego kochanka”,
który często pojawia się we współczesnych odniesieniach do Upiora Opery... Za
to mamy dowód na to, że ludzie częściej stają się potworami niż się nimi rodzą
i często bodźcem potwornej przemiany jest to, jak postrzegają i traktują człowieka
inni. Muszę przyznać, że brakowało mi
bezpośredniego pokazania relacji Erika i Christine, a nie tylko przez pryzmat
opowieści tej, czy innej postaci. Może dlatego nie wychwyciłam podczas czytania
tego, na co zwraca uwagę w posłowiu doktor Dorota Babilas: że przed Christine
stał realny wybór między Erikiem a Raoulem i żadna z opcji nie była idealna? To
bardzo ciekawa myśl, że Upiora i śpiewaczkę mogła połączyć autentyczna więź
wynikająca ze współdzielenia pasji do muzyki, a Christine względem swojego
porywacza odczuwała coś więcej niż tylko strach, czy litość... – która to myśl
nie wybrzmiewa, jak dla mnie, odpowiednio mocno w powieści. Nie jest to jednak
duża wada utworu, podobnie jak to, że „Upiora Opery” odbieram raczej
jako powieść przygodową niż grozy. Bo chociaż pojawia się momentami bardziej
ponury klimat, to przepychanki dyrektorów Opery z Upiorem, czy postać pani Giry
rozbrajają mrok komizmem. Odniosłam wrażenie, że w ramach przyjętej przez
autora konwencji, ta powieść jest po prostu cudownie kompletna. I mogłabym
narzekać, że wolałabym lepsze psychologiczne portrety postaci (a najlepiej,
żeby całą powieść napisała Edith Wharton ;)), ale gdzieś w tej formie, którą
proponuje nam Gaston Leroux, po prostu wszystko wydaje się być na swoim
miejscu.
Ważnym
dla mnie elementem tej powieści jest możliwość myszkowania po gmachu Opery. Wraz
z postaciami przechodzimy przez różne zakamarki, od strychu ze zbiornikami
przeciwpożarowymi po piwnicę ze stajnią (konie wykorzystywano w
przedstawieniach), a nawet jeszcze głębiej, czyli do podziemnego jeziora i
królestwa Upiora. Jest coś fascynującego w tym, że mamy okazję nie tylko
zajrzeć za kulisy Opery, ale wręcz przenikać (he he) przez jej ściany. Wisienką
na torcie jest upiornie zaplanowana sala tortur naszego małego miłośnika
zapadni, której się zupełnie nie spodziewałam, a której pojawienie się
przywitałam z podejrzaną ekscytacją – chociaż staram sobie to tłumaczyć raczej
radością z wprowadzenia wątków iluzji i złudzeń do powieści niż innymi, mniej
pochlebnymi dla mnie, rzeczami ;)
|
2. Ilustracja
„Zdemaskowany” ze strony 186,
autorstwa Anne Bachelier. |
Poczucie
kompletności mam nie tylko względem treści, ale i formy tego wydania „Upiora
Opery” z wydawnictwa Vesper. Jest ono bardzo staranne pod względem wizualnym
oraz technicznym. Książkę zdobią piękne (kolorowe!) ilustracje autorstwa
francuskiej malarki Anne Bachelier, które mają w sobie ten operowy przepych i
rozmach. Podoba mi się jak artystka łączy ciemne barwy z jasnymi oraz ciepłymi
odcieniami żółci i czerwieni. Jak zapewnia wydawca, ten przekład powieści,
autorstwa Andrzeja Wiśniewskiego, jest gruntownie przejrzany, poprawiony i
uzupełniony. Dodatkowo zawiera bardzo szczegółowe przypisy – co zdecydowanie
jest plusem. Dyskusyjną kwestią pozostaje, czy przypisy powinny być na końcu
książki, bo jednak ciągłe zaglądanie do nich podczas czytania nie jest wygodne.
Autorką przypisów oraz ciekawego posłowia jest dr hab. Dorota Babilas. Książka
zawiera też notę o Gastonie Laroux napisaną przez tłumacza. Czytelnik może się
czuć w pełni rozpieszczony :)
autor: Gaston Leroux
tytuł: Upiór Opery
tytuł oryginalny: Le Fantôme de l'Opéra
tłumaczenie: Andrzej Wiśniewski
wydawca: Vesper
miejsce i rok
wydania: Czerwonak,
listopad 2019 (wydanie
I)
ISBN: 978-83-7731-322-0
ilustracje: Anne Bachelier
oprawa: twarda
wymiary: 21,1 × 15 × 3,9 cm
liczba stron: 420
waga: 750 g
cena: 59,90 zł
moja ocena treści: 5/5
moja ocena wydania: 5/5
PS Uwaga
trochę z innej beczki, ale niedawno spotkałam
się ze stwierdzeniem, że nie do końca wiadomo, skąd wzięło się określenie
„piąta kolumna”. W „Upiorze...”, w nocie o autorze możemy przeczytać: „W jednej z powieści, „Piekielnej kolumnie”,
użył [Gaston Leroux] określenia „piąta kolumna”, które dwadzieścia lat później
stało się synonimem dywersyjnej infiltracji w latach drugiej wojny światowej.”
(s. 395). Nie wiem, czy jest to jednoznaczne z tym, że Leroux wymyślił ten zwrot,
ale jest to już jakiś trop, jeśli chodzi o pochodzenie „piątej kolumny”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz