piątek, 20 czerwca 2014

Bram Stoker „Dracula”

Kultura masowa potrafi obrzydzić mi każdy temat - głównie wtedy, kiedy go namolnie eksploatuje, a jednocześnie spłyca i tworzy z niego efektowną „wydmuszkę”, w której na próżno szukać głębszych treści. Zresztą, takie produkty często rozczarowują mnie nawet rozpatrywane tylko jako czysta rozrywka. Mam wrażenie, że takie „przeżucie” przez kulturę popularną spotkało właśnie mit wampira, ponieważ wyciągnięto z niego i zostawiono kły, krew i erotykę, a towarzyszące mu dylematy sprowadzono do „ojoj, długowieczność ma swoje wady” (o „romansie z wampirem” nawet nie chce mi się tutaj wspominać ;)). Na tym modnym, acz jednak dość jednolitym tle, książka Brama Stokera jawi się jako alternatywa dla spragnionych „czegoś więcej”, ponieważ jest to powieść z wciągającą fabułą rozpostartą między zabobonem a racjonalizmem, przygoda - z miejscem na refleksję. Postać Draculi powstała na długo przed tym, jak zaczęto, jako wzór męskości (z kłami i bez), lansować typ plastikowego chłopca i śmiem twierdzić, że od tego czasu nikt nie zdołał odebrać transylwańskiemu hrabiemu palmy pierwszeństwa. Książę jest tylko jeden!
  
◊◊◊
  
1. Przód genialnej okładki
zaprojektowanej przez
Adama Borkowskiego :)
Kto zgadnie w czym „Dracula” przypomina mi „Rok 1984” Georga Orwella? No dobrze, podpowiem: piękną kompozycją powieści, wywołującą u mnie poczucie harmonii i kompletności. Każdy fragment tekstu ma swój sens. Podczas czytania miałam wrażenie, jakby kolejne elementy puzzli trafiały na swoje miejsce, a kiedy skończyłam ostatnią stronę czułam satysfakcję podobną do tej towarzyszącej ułożeniu układanki. Zupełnie jak przy „Roku 1984” ^_^ Początkowo dość nieufnie podchodziłam do powieści Brama Stokera, a dokładnie tego, że składa się ona z notatek różnych postaci. Nie byłam pewna, czy brak jednego narratora nie zaburzy spójności opowieści. Szybko się okazało, że były to lęki na wyrost. Ba, doszłam do wniosku, że taki układ jest świetny, ponieważ skojarzył mi się ze źródłami zebranymi przez historyka, który chce przyjrzeć się bliżej pewnym zdarzeniom i w tym celu ułożył chronologicznie wszystkie dostępne dokumenty. Obok fragmentów dzienników Jonathana Harkera, Miny (Wilhelminy) Murray i dra Johna Sewarda, są notatki innych postaci, prywatne i biznesowe listy, a nawet jakiś telegram się gdzieś trafi, czy fragmenty artykułów z gazet. W pewnym momencie fabuły obserwujemy też jak bohaterowie postanawiają zebrać swoje zapiski po to, aby dokumentować to, czego doświadczają i żeby w tych notatkach szukać pomocnych wskazówek do walki z nie-ludzkim hrabią, więc poznajemy genezę tego całego zbioru (w tym miejscu musiałam pożegnać się z moją wizją pracowitego historyka). A na koniec, widząc, że spora część zapisków nie zachowała się w oryginałach, Jonathan stwierdza: „Nie mogliśmy więc liczyć na to, że ktokolwiek mógłby to potraktować jako dowód prawdziwości tak nieprawdopodobnej historii.” (s. 444), co na mnie podziałało wręcz jako dowód jej prawdziwości ;) W powieści pojawia się też swoisty refren - fragmenty poświęcone Renfieldowi - który przywiódł mi na myśl rymowankę o kościelnych dzwonach z „Roku 1984”, gdyż w podobny sposób wiedzie postaci do ważnego odkrycia. W obydwu książkach moment kulminacyjny „refrenu” wiąże się z przełomowym dla fabuły wydarzeniem. „Genialne umysły mają podobne pomysły”, czy jakoś tak ;)
  
2. Okładkę od wewnątrz
zdobi czerwona wyklejka.
Jeszcze jedna rzecz łączy powieści Stokera i Orwella: pojawiają się w nich szczury. W „Draculi” jest scena (fascynująco-obrzydliwa), w której towarzyszymy postaciom w wyprawie do kaplicy hrabiego i nagle do tego pomieszczenia wlewa się fala szczurów, a nawet przelewa: „Szczurów było już tysiące i zaczęły wylewać się [przez otworzone drzwi] na zewnątrz.” (s. 299). A to nie jedyne zwierzęta jakie się pojawiają w książce. Podczas pobytu na zamku Dracula, Jonathan jest świadkiem przejmującego zdarzenia, podczas którego „przez szerokie wejście wpadło wilcze stado i zalało dziedziniec, jak spiętrzona woda, kiedy gwałtownie otworzy się śluzę” (s. 60). Nie tylko opisy wlewających/wylewających się tu i ówdzie zwierzaków tworzą nastrój w tej książce. Autor umiejętnie buduje napięcie sposobem narracji, drobnymi opisami (pełzanie po murze ^_^), niedomówieniami. Podobało mi się to, ponieważ bardziej grało na mojej wyobraźni niż zasypanie dosłownością. Podobnie wciągające było śledzenie, jak postacie odkrywają z czym przyszło im się mierzyć, to czekanie aż odkryją, co my - czytelnicy już wiemy, lub czego się domyślamy. À propos domysłów: na zamku hrabiego mamy możliwość obserwowania zabawy w kotka i myszkę, czy raczej „on wie, że ja wiem” - nie da się przy tym nie polubić Jonathana. Dzielnie mu kibicowałam :) Byłam trochę rozczarowana, że akcja z Transylwanii (ach, te postrzępione szczyty Karpat, mroczne lasy i zamczysko bladego hrabiego!) przenosi się do Anglii, ale takie elementy dekoracji z nią związane jak statek-widmo, cmentarz na klifie, zaszczurzona kaplica, czy psychiatryk zrekompensowały mi te przenosiny.
  
3. Przykładowa strona „Draculi”.
Główne wątki fabuły to przeprowadzka hrabiego Draculi z Transylwanii do Anglii (dotychczasowe miejsce żeru się wyjałowiło) i wspólne działanie grupki osób w celu pokonania wampira, który nadepnął im na odcisk. Grupki ciekawie dobranych postaci, należałoby dodać. Znalazł się w niej m.in. profesor Abraham Van Helsing (co za melodyjne imię i nazwisko!) - przyznam, że nie byłam świadoma, że występuje on w tej powieści i na pierwszą wzmiankę o nim w tekście aż pisknęłam z radości ;) Choć dotychczas znałam jego postać tylko z kiepskiego filmu z perfekcyjnie utrwaloną fryzurą Kate Beckinsale (serio, tylko tę nienaturalnie niezniszczalną fryzurę z filmu zapamiętałam). Profesora polubiłam od razu i podoba mi się w jego postaci to, że na pierwszy rzut oka jest dobroduszny i pogodny, trochę zabawny za sprawą obcego akcentu (bardzo zgrabnie zostało to podkreślone przez Marka Króla w przekładzie), ale przy bliższym poznaniu można dojrzeć w nim taką powagę człowieka, który ma niezwykłą świadomość tego, z czym walczy. Z ogromną pokorą znosi brzemię wiedzy i z niezwykłą determinacją dąży do pokonania wroga. Oprócz Van Helsinga w antywampirowym klubie jest wspomniany już notariusz Jonathan Harker (który załatwiał dla Draculi formalności związane z przeprowadzką) i psychiatra John Seward, a także Artur Holmwood oraz gość z Ameryki - Quincey Morris. Każdy z nich jest inny i każdy coś wnosi do grupy - co mi się podobało. Nie, nie zapomniałam o Minie Murray, ukochanej Jonathana, która też śmiało wspierała sojusz wymierzony w hrabiego Draculę. Specjalnie zostawiłam ją na koniec, bo chciałam jeszcze wspomnieć o refleksji, która mnie przy okazji niej naszła. Mina to kolejna kobieca postać z dawnej powieści (po np. „Rob Royu” Waltera Scotta), która mnie pozytywnie zaskoczyła. Jest urocza i dzielna i bez trudu ją polubiłam. O kobietach z ubiegłych wieków często mówi się w kategoriach „bezwolne mimozy”, a okazuje się że - przynajmniej w literaturze - można odnaleźć ich całkiem inny obraz: ich książkowi towarzysze doceniają nie tylko ich urodę, ale i hart ducha oraz zalety umysłu. A może to po prostu ja mam szczęście i trafiam na takie fajne książki? :) Zaczynam też mieć dziwne wrażenie, że to współcześnie, w tych „wyzwolonych” czasach, częściej w książkach kreowane na bohaterki są powierzchowne idiotki, dziunie, które gdyby polował na nie Dracula, to myślałyby jedynie o tym, w co się ubrać na okazję bycia gryzioną przez wampira... Od totalnego załamania ratują mnie jedynie postacie takie jak Katniss Everdeen - ale to już inna bajka.
  
4. Spis innych tytułów z serii
na tylnym skrzydełku okładki.
A jak wypada tytułowy bohater? Jak dla mnie: satysfakcjonująco. Trochę się o nim dowiadujemy w trakcie powieści - tyle jednak, że udaje się zachować nimb tajemnicy. Dracula jest godnym przeciwnikiem, ponieważ dobrze zdaje sobie sprawę z ograniczeń, które krępują jego działanie jako wampira, a jednocześnie, dzięki mistrzowskiemu planowaniu i manipulacjom, udaje mu się całkiem sprawnie funkcjonować. Do końca powieści nie wiadomo kto wygra pojedynek, gdyż raz jedna, raz druga strona zdobywa przewagę. Hrabia Dracula początkowo jawi się jako stateczny, starszy człowiek, który Jonathanowi zwierza się: „Te wszystkie lata wypełnione trudami i opłakiwaniem zmarłych sprawiły, że moje serce odwykło od radości. A przecież mury mego zamku też się już kruszą; wiele tu cienia, a poprzez popękane blanki i okna wiatr napełnia jego wnętrze chłodem. Uwielbiam cień i mrok i kiedy tylko mogę, lubię pozostawać sam na sam ze swoimi myślami.” (s. 34). Z czasem, gdy w jego żyłach zaczyna żywiej płynąć krew (co z tego, że nie jego? ;)), odzywa się w nim mężczyzna rozmiłowany w pięknych kobietach - bo innego wytłumaczenia dla tego, że zatapia zęby akurat w ich szyjach nie znajduję. W powieści Brama Stokera zmysłowość wampirów zaznaczona jest subtelnie, a przy okazji ciekawie wytłumaczona, bowiem profesor Van Helsing w swoich notatkach opisuje wampirzycę z zamku Dracula następująco: „Leżała w swoim wampirycznym śnie pogrążona, tak pełna życia i zmysłowego piękna, że aż cały zadrżałem, jak gdybym morderstwo miał popełnić. Nie mam wątpliwości, że w dawnych czasach, kiedy takie rzeczy zdarzały się, wielu mężczyzn, którzy takie zadanie jak moje podejmowali [zabicie wampira], w ostatniej chwili serce zawodziło, a potem i nerwy. Więc czekali, czekali, aż piękno i urok rozpustnej wampirzycy ich hipnotyzowały.” (s. 434). No cóż za wygodny mechanizm obronny! A „smaczki” dla pań? Dla pań to są brwi Draculi (do kompletu z owłosionymi kolankami Rob Roya): „Ma bardzo wydatne brwi, stykające się niemal ze sobą powyżej nasady nosa, a ich nadzwyczajna gęstość powoduje, że zwijają się w loki [?!].” (s.27). Chcecie więcej? Proszę bardzo: podczas napadu furii krzaczaste brwi hrabiego „przypominały falujący pręt rozgrzanego do białości metalu” (s. 52). Mrau!
  
5. Tył okładki zaprojektowanej
przez Adama Borkowskiego.
Ciekawie w tej powieści jest ukazany wątek nieśmiertelności, poprzez zestawienie dwóch jej odmian. Najlepiej widoczne jest to chyba na przykładzie jednej z kobiet, zarażonej przez Draculę wampiryzmem. Przemiana w wampira nie następowała od razu, był to proces, a ta konkretna kobieta dodatkowo bardzo dobrze wiedziała co ją czeka. Miała czas, aby uświadomić sobie, że przemiana w żywego trupa to dla niej, jako chrześcijanki, jednocześnie zaprzepaszczenie nieśmiertelnej duszy. Podobało mi się to, jak autor pokazał tragizm tej postaci. Kobiety, która nie jarała się tym, jak to fajnie będzie być wampirem, ale dla której perspektywa wampirzej długowieczności była jednocześnie końcem życia, utratą życia pozagrobowego - tego, które dla niej było jedyną wymarzoną nieśmiertelnością. Tak przy okazji, w przypadku wampirów to raczej należałoby mówić o długowieczności, bo śmiertelne były - dało się je przecież zabić. Mam wrażenie, że „Draculę” zrozumie się lepiej, kiedy będzie się pamiętało o tym iż postacie są osobami wierzącymi w Boga (chrześcijanami, ale nie zwróciłam uwagi, czy było to doprecyzowane, i nie jestem pewna co do Van Helsinga), więc dla nich wampir symbolizował podwójną utratę życia, a Dracula był zagrożeniem, bo mógł stać się „ojcem nowego gatunku stworzeń, którego droga poprzez śmierć, a nie życie wieść musi” (s. 355-356). To przeciwstawienie wiary chrześcijańskiej pogańskim zabobonom widoczne jest też w użyciu do walki z wampirami krucyfiksu i Świętej Hostii. Poza tym, profesor Van Helsing w interesujący sposób tłumaczy siłę Draculi: „On, który - wiemy o tym - ze śmierci śmiać się może; który pośród chorób zabijających całe narody rozkwitać może. Ach, gdyby ktoś taki był wysłańcem Boga, a nie diabła, ileż dobrej siły wzniósłby do naszego starego świata! Ale my mamy obowiązek świat od niego uwolnić. Nasze działanie ciche i sekretne być musi, bowiem w tym oświeconym stuleciu, kiedy ludzie nie wierzą nawet w to, co na własne oczy widzą, wątpliwości mędrców jego największą siłą będą. Staną się zarazem jego zbroją i bronią, którą zniszczy nas - swych wrogów, którzy własne dusze narażają, dla bezpieczeństwa tej, którą kochają, dla dobra ludzkości i chwały Boga.” (s. 378). Kojarzy mi się to ze stwierdzeniem, z którym zetknęłam się w katolicyzmie, że kiedy przestajemy wierzyć w istnienie zła, zaczynamy je lekceważyć, to stajemy się bardziej narażeni na jego działanie.
  
6. Wstążka-zakładka.
Jest jeszcze tyle rzeczy o których chciałabym napisać o tej powieści, że to po prostu musi być dobra książka :) A nawet bardzo, bo treść oceniłam na 5/5 - za piękną konstrukcję, wciągającą fabułę, ciekawe postacie i całą resztę. Co więcej, wydanie także oceniłam na 5/5. W końcu, bo już sobie wymówki robiłam, że zbyt surowa jestem ;) W formie tej książki podoba mi się po prostu wszystko. Okładka wygląda świeżo i bezpretensjonalnie, a to, że umieszczono zdjęcie symbolicznie nawiązujące do treści (patrz zdjęcie nr 1.) jest dla mnie genialnym posunięciem. Okładkę zaprojektował Adam Borkowski i zdradzę, że mam jeszcze jedną książkę z tej serii z okładką jego projektu - i też mi się bardzo podoba ^_^ Czerwoną wyklejkę tonuje nieco obecność granatowej wstążeczki-zakładki (w kolorze loga serii; patrz zdjęcie nr 6.), chociaż w przypadku innych książek z serii wstążeczka dobrana jest pod kolor wyklejki. Przypadek, czy nie, ta odrobina granatu ratuje książkę przed utonięciem w czerwieni. Wystarczy tego podniecania się oprawą, ponieważ równie ładnie prezentuje się czcionka (patrz zdjęcie nr 7.) :) Ogonki od „y” i „j” przypominają ostre pociągnięcia piórem, co pasuje do powieści będącej zbiorem notatek różnych postaci. Ale i tak moje serduszko skradł zamaszysty ogonek od dużej litery „Q” - uśmiechem reagowałam na pojawienie się imienia „Quincey” w tekście (także dlatego, że to fajna postać, oczywiście). Bardzo łaskawy dla moich oczu okazał się Stefan Łaskawiec, odpowiedzialny za opracowanie typograficzne książki.
  
7. Ach to „Q”!
  
8. Podgląd na znak rozdzielający - nie do końca jestem pewna
zasady jego występowania w tekście...
 
9. Profil grzbietu.
Książka ma 448 stron i swoje waży (417 g według wagi kuchennej), chociaż praktycznie tego się nie odczuwa. Okładka - na stronie wydawnictwa nazywana zintegrowaną - jest miękka, wzmocniona wyklejką i nie obciąża dodatkowo książki. Wygodny format i grzbiet sprawiają, że choć „Dracula” waży prawie tyle, co tomy „Igrzysk śmierci”, to książka jest dużo przyjemniejsza w trzymaniu w ręce. Ten zaokrąglony grzbiet (patrz zdjęcia nr 9. i 10.) naprawdę poprawia komfort czytania, przynajmniej przy moim sposobie, bo nie jestem pewna jak sprawdza się przy rozkładaniu książki np. na stole.
  
To jeszcze pozytywne zdjęcie na tle błękitnego nieba (zanim przejdziemy do rysy na szkle...):
  
  
Malutkim zgrzytem w tej książce jest dla mnie posłowie: cztery strony autorstwa Agnieszki Fulińskiej, z czego na dobrą sprawę tylko dwie ostatnie mi zgrzytają. Na pierwszych dwóch stronach dostajemy kilka słów o micie wampira i historii Draculi - nie jest źle, chociaż szkoda, że nie ma tego więcej i jakby bardziej odnoszącego się do źródeł etnograficznych. Potem, muszę przyznać, to tylko coraz wyżej podnosiłam brwi ze zdziwienia. Bo na przykład można przeczytać takie słowa: „Sama powieść jest literacko raczej mierna: w czasach, kiedy do głosu dochodzą modernistyczne nowinki (...) Stoker pisze dzieło, które swoją formą mieści się wśród wczesnych powieści z przełomu XVIII i XIX wieku: powieść składającą się wyłącznie z listów i fragmentów dzienników bohaterów (...)” (s. 447) - o literackiej mierności ma świadczyć to, że ktoś nie podąża za modą? Tak przy okazji: książka ukazała się w serii „Arcydzieła Literatury Światowej” :D „Jaki potencjał drzemie w tej powieści, odkryło dopiero kino.” (s. 447) - tu mi brwi wyskoczyły poza czoło. Opinia, jak opinia, szkoda jednak, że ta myśl nie została bardziej rozwinięta. Może i kilka dobrych filmów powstało, ale to chyba jednak kwestia prywatnego gustu. Jak dla mnie, Bram Stoker bardzo dobrze wykorzystał potencjał drzemiący w tej opowieści. Podobało mi się, że autorka posłowia podała przykłady innych książek, a nawet filmów poruszających temat wampirów, ale w moim odczuciu poświęca im trochę za dużo uwagi. W całym tekście padają też sformułowania, które raczej wynikają z ogólnej wiedzy o wampirach (żeby nie powiedzieć „filmowej”) i szkoda, że Agnieszka Fulińska nie pokusiła się o zestawienie tej ogólnej wiedzy z wersją Brama Stokera, bo właśnie te niuanse są bardzo ciekawe. W powieści np. przy opisie miejsca snu wampira akcentowane jest to, że śpi on na ziemi z rodzinnej kaplicy - wydaje mi się, że ta ziemia ma tu większe znaczenie niż taki gadżet jak trumna, w końcu hrabia pakuje na wyjazd do Anglii aż pięćdziesiąt skrzyni tej ziemi! Dyskusyjne jest też to, czy wystarczy być ugryzionym przez wampira, żeby samemu się w niego zmienić. Z tego, co kojarzę, to w książce są przykłady dzieci, którym tylko ubyło trochę krwi, ale poza tym nic im się nie stało. A scena, w której Dracula zmusza jedną z kobiet do wypicia swojej krwi może sugerować, że tak odbywało się namaszczenie na wampira. Nie zauważyłam też, żeby Bram Stoker wspominał o zabójczych dla wampirów właściwościach światła słonecznego, raczej sugeruje, że hrabia ma ograniczoną moc w ciągu dnia, więc to dlatego woli się nie wychylać. A w pewnym momencie, profesor Van Helsing sugeruje, że Dracula za dnia raczej odsypia zarwaną nockę, niż chowa przed poparzeniem słonecznym: „Czy zapomniałeś (...) że skoro ostatniej nocy on do syta opił się, teraz do późna spał będzie?” (s. 348) ;) Posłowie, podobnie jak to w „451° Fahrenheita” Raya Bradbury'ego, zostawiło mnie z pewnym niesmakiem - nie do końca liczyłam na to, co otrzymałam. Nie szukam w posłowiu interpretacji (to mogę zrobić sobie sama), ale informacji o książce, autorze i temacie. Owszem, czasami lubię poznać zdanie innych ludzi - ale chyba niekoniecznie muszę je mieć wklejone w książkę, tuż za treścią powieści, bo mi to ździebko zgrzyta :/
  
  
autor: Bram Stoker
tytuł: Dracula
tytuł oryginalny: Dracula
tłumaczenie: Marek Król
seria: Arcydzieła Literatury Światowej
wydawca: Wydawnictwo Zielona Sowa
projekt okładki: Adam Borkowski
oprawa: zintegrowana*
wymiary: 19,3 × 12,4 × 3,9 cm
liczba stron:448
waga: 417 g
cena: ?**
moja ocena treści: 5/5
moja ocena wydania: 5/5
 
* Wygląda jak miękka okładka ze skrzydełkami, wzmocniona wyklejką.
** Książka nie ma nadrukowanej ceny, z tego co widziałam to waha się ona między 25 a 30 zł. Mnie udało się dorwać „Draculę” w promocji, bodajże za 14,95 zł :)
  
PS Jonathan podczas pobytu w zamku Dracula w Transylwanii zapisał w swoim pamiętniku m.in. takie zdania: „W milczeniu wróciliśmy do biblioteki, a po minucie lub dwóch poszedłem do sypialni. Po raz ostatni spojrzałem na hrabiego, jak posyłał mi całusa, z czerwonym blaskiem triumfu w oczach i uśmiechem, jakiego w piekle nie powstydziłby się Judasz.” (s. 65). Kolorowych snów! :D

27 komentarzy:

  1. Dotąd stroniłam od wszelkich książek związanych z wampirami, właśnie przez te masowo wypuszczane produkty paranormal i coś tam coś tam. Jednak widzę że warto,a porównanie do Orwella całkowicie mnie przekonuje. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym, że w klasyce poświęconej wampirom można paradoksalnie odnaleźć "świeżą krew" jeśli chodzi o tę tematykę :) W posłowiu podane są jeszcze inne książki: "Wampir" Johna Polidoriego z 1819 r. - ponoć pierwsze przedstawienie "nowoczesnego wampira" i "Wywiad z wampirem" Anne Rice z 1976. Tych książek co prawda nie czytałam, ale podejrzewam, że też mogą być ciekawsze od współczesnych masówek.
      PS Ojej, teraz się zaczęłam zastanawiać, czy mnie nie poniosło z tym Orwellem... ale zawsze można przeczytać książkę i samodzielnie to zweryfikować :D

      Usuń
    2. Mnie też czasem ponosi :D Ale chętnie sama to podobieństwo zweryfikuję:D Co do pozostałych książek czytałam Wywiad z wampirem i jako nieliczna związana z tematyką wampiryzmu przypadła mi do gustu. Jeszce bardziej urzekła mnie książka Wpuść mnie autorstwa Lindqvista, choć może nie ma tam dużo o samym wampiryzmie, ale jest to przejmująca opowieść o samotności.

      Usuń
    3. To chyba tego "Wywiadu..." poszukam. A tą samotnością we "Wpuść mnie" to mnie zaintrygowałaś - dla mnie ten wampiryzm nie musi być jakoś specjalnie na pierwszym miejscu, więc to też może być ciekawe :)

      Usuń
  2. Czytałam, ale w jakiejś kalekiej wersji bez Van Helsinga. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łomatko, to co Ty czytałaś?! Bez Van Helsinga się nie liczy! :)

      Usuń
  3. Może dlatego mam problem z takimi listami, czasami są na nich pozycje, do których czytania w ogóle mnie nie ciągnie. Jeżeli Twoje obrzydzenie wiążę się ze współczesnymi wariacjami na ten wampirów, to bym jednak spotkanie z "Draculą" zaryzykowała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No, żeby porównywać drakulę do roku 84 to bym nie wpadł :)
    Wygląda na to, że mamy podobne odczucia co do tej książki. Tyle tylko, że ja z darkuli zapamiętałem nie, jak to określiłaś, refren, ale ten fragment:
    'Ogarnęła mnie śmiertelna zgroza, ale jednocześnie i dziwne pragnienie — ba, dzika żądza! Chryste Panie!
    Przecież ja pragnąłem, żeby mnie tymi rubinowymi, pożądliwymi ustami całowały'
    Jak byłem mały to ten tekst mi się wydał taki, uuu, aż niezdrowy ;)
    Aha, i jeszcze jedno - jak chcesz obejrzeć naprawdę dobry film o drakuli to polecam 'Nosferatu wampir' wernera herzoga, są w nim nawet polskie akcenty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi hi, mam wrażenie, że byłbyś łatwym celem dla tych wampirzyc - wystarczyłoby, żeby błysnęły rubinowymi ustami, a Ty podałbyś im swoją (łabędzią?) szyję na srebrnej tacy i życzył smacznego ;) I jeszcze dopytywał, czy im soli lub pieprzu nie trzeba :D
      A film będę miała na uwadze, bo faktycznie dotychczas raczej słabe wersje widziałam (choć swoją drogą nie widziałam ich zbyt dużo).

      Usuń
    2. Oh, jak ja bym chciał, żeby taka wąpierzyca mnie pokąsała, ale znając życie to ta ją bym pogryzł.
      Właśnie, jak już zaczęłaś o wampirach, to może inne popularne książki z tym tematem związane zrecenzuj - pamiętnik wampirów i zmierzch ;)
      Nosferatu jest klawy, a poza tym dylematy wampira grają dużą rolę (klaus kiński w czasach świetności)

      ps. Widzę, że blog Ci się rozwija, fanów masz już wiele, niedługo pewnie przestaniesz na moje komentarze odpowiadać

      Usuń
    3. Przypomniały mi się trzy tygrysy, a raczej Tygrys, Jagrys i Ongrys kłócące się, kto kogo gryzł - to z "Na co dybie w wielorybie...", z którego swego czasu ukradłeś rysunek wieloryba ;P Przeczytaj sobie :)
      Pewnie podjęłabym się recenzowania tego i owego, ale musieliby mi dużoooo zapłacić za to ;)
      PS No dzięki, Ty to masz mniemanie o mnie :(

      Usuń
    4. O tej kradzieży to myślałem, że już sobie wyjaśniliśmy ;)
      Jeżeli nie masz cennika z kosmosu, to mogę zapłacić Ci za recenzję 'zmierzchu', ciekaw jestem, czy dałabyś radę to pozytywnie opisać :D
      Drakóle masz z tej samej serii wydawniczej, co mój 'raj utracony'. To kolejny znak ;)

      Usuń
    5. To źle myślałeś! ;D
      Momencik, jak to "pozytywnie opisać" - no ja nie mogę zagwarantować, że to będzie pozytywny opis, co najwyżej, że będzie szczery. Pozytywnej recenzji to u mnie nie kupisz. Prawdę mówiąc to nie kupisz też recenzji, bo ich nie piszę :) A film "Zmierzch" sobie nawet kiedyś obejrzałam, więc podejrzewam, że wpis o książce nie byłby zbyt pozytywny...
      "Twój" bo go opisywałeś, czy bo masz to wydanie z jabłkiem? A czy jak uzbiera się już tych znaków, to da się je wymienić na nagrodę? :) Aaa!, i właśnie sobie przypomniałam, że Ty mi wisisz już nagrodę - noc pełną uciech, czy jakoś tak ;)

      Usuń
    6. Pozytywnej nie kupię a czy negatywną się da? Wkopałbym z Twoją pomocą kilku kumpli od pióra i kielicha ;)
      Raj to mój jest, bo i z jabłkiem i opisany :) Ciekawe, że przypomniałaś o tej nocce, jutro akurat mam wolne, ale, cholera, musiałbym zęby umyć :/

      Usuń
    7. Negatywnej też nie kupisz, więc nie będę Twoim narzędziem do wykaszania konkurencji cwaniaku! ;)
      To Ty masz zęby?! Ale, że "swoje", czy takie sztuczne w szklance przy łóżku?

      Usuń
    8. Tu właśnie jest pies pogrzebany, gdybym miał swoje i wiedział, gdzie są, to mycie ich nie byłoby takim problemem. Naprawdę nie dasz się namówić na recenzję? Mam cztery złote w rezerwie, mogą być Twoje jeślisię postarasz ;)

      Usuń
    9. Te drobniaki to zostaw sobie w skarpecie na "czarną godzinę", a ja i tak mam inną wymówkę niż oburzające (!!!) wynagrodzenie: nie mam "Zmierzchu" pod ręką ;)

      Usuń
    10. Oj, jedno słowo mi uciekło, mam bowiem w rezerwie cztery złote sztabki, ale jak nie chcesz to nie :p
      Nie kłam z tym 'zmierzchem', idę o zakład, że spisz z nim pod poduszką!

      Usuń
    11. Przejrzałeś mnie - prawie: śpię ze "Zmierzchem" ZAMIAST poduszki, co ma taki minus, że czasem mi się literki do twarzy przyczepiają :/

      Usuń
    12. Pewnie same literki K. ;)

      Usuń
  5. Bardzo fajnie piszesz, początek posta od razu przykuł moją uwagę, ale moim zdaniem zbyt długo i szczegółowo. ;)
    Mój egzemplarz Draculi czeka sobie na półce, wypożyczony ostatnio z biblioteki, a wiem już nawet, jakie bohater miał brwi. ;)

    Bez urazy, rzecz jasna. Nie piszę tego złośliwie. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i nie ma sprawy, ja się nie zamierzam obrażać, głównie dlatego, że dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że moje wpisy - zwłaszcza biorąc pod uwagę ich długość - są, eee... nazwijmy to ładnie: "niszowe" ;)
      Mam nadzieję, że brwi Cię nie zniechęcą i książka Ci się spodoba ^_^

      Usuń
    2. Też mam taką nadzieję, chociaż książka musi jeszcze troszkę poczekać "w kolejce". :)

      Usuń
  6. Oojojoj, już nawet nie pamiętam od kiedy planuję zakup tej książki właśnie w tym wydaniu. Okładka jak i samo wykonanie książki ogromnie mnie urzekło i widzę, że nie tylko mnie :) Tak samo jak ty, mam dosyć tego zbagatelizowania tematu wampirów i zrobienia z nich czegoś, co przypomina domowe zwierzątka. Koniecznie powinnaś sięgnąć po "Miasteczko Salem" Kinga. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam kilka książek z tej serii i jestem z nich zadowolona, ale okładka "Draculi" jest jedną z najlepszych :) Z Kingiem to przyznam trochę się czaję, bo przy mojej wyobraźni ze skłonnością do "zrywania się z łańcucha" pewnych tematów wolę unikać ;) Ale kto wie, może skumuluję w sobie dość odwagi i brawury? :)

      Usuń
  7. Pierwszy raz od dawna albo i pierwszy raz w ogóle czytam tak szczegółowy wpis i dokładną analizę, obejmującą nawet opis okładki, wkładki i tych wszystkich innych szczegółów :) i choć na lekturę Twojego posta potrzeba trochę czasu, to czyta się bardzo przyjemnie. Czuję się naprawdę zachęcona do książki, choć do tej pory przechodziłam obok niej obojętnie. Ciekawie jest przeczytać taką klasykę, której główne motywy wszyscy znamy ze słyszenia, ale jak się potem okazuje, oryginał często różni się od naszych wyobrażeń wpojonych przez popkulturę. Do tej pory udało mi się przeczytać "Frankensteina", i wiem już, że to nie Frankenstein był potworem, tylko, że to on stworzył potwora ;) mam nadzieję, że i na "Draculę" przyjdzie czas.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię książki traktować jak entomolog swoje owady - przyszpilać i potem oglądać ze wszystkich stron, miło mi, że ktoś daje radę to przeczytać ;)
      "Frankensteina" też planuję przeczytać (choć póki co nie trafiłam nigdzie na książkę), właśnie w ramach "zobaczmy co było u podstaw". Podobnie poluje na "Piękna i bestię" - jestem ciekawa, jak to wyglądało zanim wpadło w łapki Disneya.

      Usuń