środa, 9 lipca 2014

F. Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby”

Rzadko zdarza mi się, żebym nie doczytała książki do końca. „Wielki Gatsby”, zupełnie niespodziewanie, stał się dla mnie symbolem tego, że warto kończyć rozpoczęte opowieści: dopiero wraz z przeczytaniem ostatniego zdania zyskuję pewność, czy dana historia podoba mi się, czy nie. Gdybym odłożyła książkę F. (Francisa) Scotta Fitzgeralda na początku, pozostałoby mi wspomnienie lekkiej, budzącej ciekawość powieści. Gdybym odłożyła gdzieś w połowie - zapamiętałabym ją jako irytującą i wręcz głupkowatą. Gdy jednak doczytałam „Wielkiego Gatsby'ego” do końca, to ze zdziwieniem stwierdziłam, że książka bardzo mi się podoba - i to: pomimo wszystkiego (!), a nawet: że zostawiła mnie z powidokiem (!!). W życiu bym się tego nie spodziewała. Zwłaszcza, że to było moje drugie podejście do przeczytania tej powieści.
  
◊◊◊
  
1. Przód okładki zaprojektowanej
przez Piotra Majewskiego.
Nie pamiętam dokładnie, dlaczego nie przeczytałam tej powieści do końca za pierwszym razem. Chyba po prostu nie miałam na nią nastroju. Może to i lepiej? Osiem lat temu, kiedy kupiłam książkę (dokładnie 13 kwietnia 2006 roku ;)) i tak bym jej nie doceniła, a na pewno nie dałabym rady spojrzeć na nią tak, jak obecnie. Teraz, bardzo spodobał mi się sposób opowiedzenia całej historii, to jak autor prowadzi czytelnika przez poszczególne etapy - no właśnie: bo, przynajmniej dla mnie, fabuła „Wielkiego Gatsby'ego” dzieli się na trzy wyraźne części. Nie będę zdradzała jakie konkretnie wydarzenia w nich się zawierają, ale określę je symbolicznie porami roku - ponieważ aura w tych częściach zmienia się równolegle z rozwojem fabuły oraz podkreśla, buduje jej nastrój: wiosenna bryza, duszne lato i deszczowa jesień. Niby prosty zabieg, ale wszystko, co pozornie jest banalnie proste, u Fitzgeralda nabiera niezwykłego wdzięku. Styl narracji jest swobodny i lekki, pełen ciekawych metafor - zwłaszcza na początku, w części „wiosennej”, co ładnie koresponduje z poznawaniem postaci, otoczenia, potęgowaniem ciekawości związanej z pytaniem „kim jest tajemniczy Gatsby?”. Jak tu nie uśmiechnąć się, czytając o trawniku, który „rozpoczynał się nad wodą, biegł przez ćwierć mili do drzwi wejściowych, przeskakując po drodze zegary słoneczne i ścieżki wysypane tłuczoną cegłą, i gorejące kwietniki, aż wreszcie, dopadłszy domu jakby z rozpędu, wspinał się na ścianę dzikim winem” (s. 13)? :) Poza dłuższymi opisami (polecam scenę przeciągu w domu Buchananów) są też drobiazgi, przy których zatrzymywałam się i to nie dlatego, że ich nie zrozumiałam, ale po to, by posmakować ich raz jeszcze: „w powietrzu uparcie trwał dźwięk organów, bo ziemia pełnymi miechami dęła w chór żab, pełen życia” (s. 26), „z cienia otaczającego dom mojego sąsiada, wynurzyła się jakaś postać i stanęła z rękami w kieszeniach, zapatrzona w srebrzysty pieprz rozsypanych gwiazd” (s. 27), czy „przedwieczorne niebo rozkwitło na chwilę w oknie jak błękitna patoka [= płynny miód] Morza Śródziemnego” (s. 39) oraz „Księżyc był już wysoko i trójkąt srebrnych łusek unosił się na wodzie i drżał lekko jakby od metalicznych dźwięków bandżo, sączących się z trawnika.” (s. 53).
  
2. Przykładowa strona
„Wielkiego Gatsby'ego”.
Poza tym, że F. Scott Fitzgerald prowadzi czytelnika przez etapy powieści o odmiennych nastrojach, to jeszcze dodatkowo prowadzi go przez różne emocje względem postaci i zastawia przy okazji pewną pułapkę - przynajmniej ja się poczułam, nawet nie tyle zmanipulowana, co podpuszczona i wpuszczona w maliny. W sumie jest to fajne, ale zmuszona byłam przyznać przed sobą, że zbyt pochopnie oceniłam bohaterów książki, więc moje „nieomylne” ego trochę ucierpiało ;) Na początku powieści, kiedy wszystko jest jeszcze tak wiosennie świeże, łatwo polubić poszczególne postacie, a nieuchwytny Jay Gatsby jawi się jako sympatyczny młodzian z fantazją i pieniędzmi. Potem, gdy temperatura szybuje w górę, a duszne powietrze zaczyna ciążyć, doszłam do wniosku, że mam ich wszystkich po dziurki w nosie (delikatnie mówiąc), nawet narratora całej opowieści - Nicka Carrawaya, którego naprawdę trudno jest nie lubić. Czułam się jak zakładniczka, pewnie podobnie jak Nick i Jordan zmuszeni do obserwowania sceny w hotelu, i miałam ochotę uciec od tych pustych, głupich ludzi i ich żenujących „rozmów”. Ten cudzysłów jest dlatego, że to raczej przypominało jakieś plątanie się niż rozmowę. Zresztą uważam, że „plątanie się” to bardzo dobre określenie na zachowanie tych ludzi, miotających się w gmatwaninie małżonków i kochanków, tak bardzo nie potrafiących poradzić sobie ze swoim życiem. Ostatnia część powieści nie sprawiła, że na nowo polubiłam postacie, ale pomogła mi je lepiej zrozumieć, dzięki temu, że w końcu dowiadujemy się czegoś więcej - nie tylko o tytułowym Gatsbym. Poza tym, „deszczowa jesień” daje jasny ogląd całej sytuacji i relacji. Co zabawne, po przeczytaniu powieści dotarło do mnie, że nie jest ona o tym, o czym - przez cały czas czytania - myślałam że jest...
  
3. Tył okładki zaprojektowanej
przez Piotra Majewskiego.
Ach, jak łatwo potraktować „Wielkiego Gatsby'ego” z góry, ograniczając spojrzenie do dekoracji. Przecież to tylko opowieść o głupiutkich, bogatych ludziach i ich imprezach, miłości i przyjaźni. Czy na pewno? Dla mnie postacie przedstawione w książce są niesamowicie zagubione. Fakt, że mają pieniądze nie pomaga odnaleźć im sensu życia, co najwyżej ułatwia unikanie konfrontacji i podejmowania decyzji - stać ich na to, żeby się wyprowadzić, czy wyjechać do Europy. Zniknąć. I nie wydaje mi się, że to tylko brak chęci stoi na przeszkodzie ułożenia sobie życia, ale też niemożność przekroczenia jakichś wewnętrznych ograniczeń. Dobrze to widać na przykładzie Toma Buchanana. Nick tak opisuje jego karierę futbolisty: „był w pewnym sensie bohaterem narodowym, jednym z tych, co w dwudziestym pierwszym roku życia osiągają tak boleśnie ograniczoną doskonałość, że potem już wszystko pachnie im klęską” (s. 12). Wygląda mi to trochę na szybkie wypalenie związane z zachłyśnięciem się sukcesem, ale też spowodowane uznaniem za istotne wartości rzeczy, które w rzeczywistości nimi nie są. To jedna z moich interpretacji i przyznam, że bawi mnie zastanawianie się nad zachowaniem postaci z tej powieści, próba ich „rozgryzienia”. Książka ta nie jest dla mnie opowieścią o miłości i przyjaźni - bo niby gdzie one występują w tej książce? „Przyjaźń” Jaya i Nicka opiera się na tym, że Gatsby wykorzystuje znajomości Carrawaya i lokalizację jego domu. Z „miłością” jest chyba jeszcze gorzej - trudno tu o prawdziwe uczucie (a przynajmniej takie, w które ja bym uwierzyła), mamy do czynienia raczej z pewnym wyobrażeniem miłości, niezrozumieniem i wykrzywieniem jej przez sprowadzenie do imponowania wypasioną rezydencją. Czy Gatsby przypadkiem nie traktował swej ukochanej jako trofeum, które miało zaświadczyć o tym, że jest prawomocnym członkiem elity? Miała być zwieńczeniem jego „amerykańskiego snu”, a okazuje się że... ach, jak pięknie F. Scott Fitzgerald pokazuje zwodniczość tego snu i różnice między życiem a hollywoodzkim filmem! Tyle energii zmarnowanej na pogoń za plastikowym króliczkiem. A do tego wzruszyła mnie ta naiwna wiara Jaya w to, że można wskrzesić przeszłość, udać iż wciąż jest „tamta” chwila. I chociaż łatwo zrozumieć pochodzenie tej wiary czytając: „Mówił wiele o przeszłości i pojąłem, że chce coś odzyskać, może jakąś część samego siebie, która zatraciła się w miłości do (...). Ta miłość wniosła w jego życie nieład i zamieszanie, lecz gdyby tylko mógł wrócić do punktu wyjścia i powoli prześledzić wszystko od początku, na pewno odnalazłby to, co utracił.” (s. 115), to jednak słowa Nicka rozwiewają wszelkie mrzonki: „Nie można przeżyć na nowo czasu, który się już raz przeżyło.” (s. 114).
  
Zaciekawiły mnie fragmenty, które wyglądają jak osobiste uwagi autora, przemycone mimochodem w narracji Nicka Carrawaya. Jakby F. Scott opowiadał równolegle jeszcze inną historię, choć może jest tylko jedna, a czasem po prostu bardziej się do niej zbliżamy? Przykładem tych zastanawiających fragmentów są np. zdania: „Wszystko, co mówił [Jay Gatsby], nawet ta jego przerażająca sentymentalność, budziło coś w mojej pamięci - jakiś nieuchwytny rytm, fragment zgubionych słów, które gdzieś dawno słyszałem. Przez krótką chwilę jakieś zdanie próbowało uformować się w moich ustach i wargi moje rozchyliły się jak u niemowy, gdy walczą z czymś więcej niż cienką stróżką powietrza. Lecz nie wydały dźwięku i to, co już było na brzegu mojej pamięci, wróciło na zawsze do rzeczy nie wypowiedzianych.” (s. 115). Huerequeque nazwał te fragmenty (bo chyba o nie Ci chodziło?), w których autor zdaje się spoglądać w okno czasu, melancholijnymi i muszę przyznać, że to faktycznie trafne określenie. Niedawno usłyszałam w Trójce piosenkę Bena Watta „Forget” i wpasowuje mi się ona w ten nastrój idealnie:
  
{Z jakiś nieznanych mi powodów nie mogę wstawić filmiku, więc może chociaż link zadziała: Ben Watt „Forget” (Official Audio)}
  
Powieść „Wielki Gatsby” bardzo mi się podobała. Treść oceniłam na 5/5 i na wysoką notę wpłynęło m.in. to, że książka zafundowała mi przejazd emocjonalną kolejką górską, od niechęci i irytacji po wzruszenie i zauroczenie. Przypadł mi do gustu wdzięk z jakim opowiedział całą historię F. Scott Fitzgerald i oczywiście sama historia, która według mnie jest tylko pozornie prosta. Zaskoczyło mnie pozytywnie to, że powieść zostawiła mnie z powidokiem i kłębiącymi się myślami oraz z dziwnym uczuciem zburzonego wewnętrznego spokoju. Książka ma wygodny, kieszonkowy format (17,5 × 11 × 1,3 cm), chociaż grzbiet jest odrobinę kanciasty. Podoba mi się kolorystyka okładki, różne odcienie oliwkowej zieleni (patrz zdjęcie nr 1., 3. i fotografia grzbietu), samo zdjęcie kobiety przy samochodzie też jest przyjemne - biorąc jednak pod uwagę treść powieści, to uśmiech tej niewiasty jest nieco upiorny... Nie jestem też pewna, czy sukienka jest z epoki, w której toczy się fabuła. Podsumowując, wydanie oceniłam na 4/5. Całość wygląda przyjemnie, więc cieszę się, że mam jeszcze jedną książkę z tej serii i smucę zarazem, że jeszcze tylko jedną.
  
  
autor: F. (Francis) Scott Fitzgerald
tytuł: Wielki Gatsby
tytuł oryginalny: The Great Gatsby
tłumaczenie: Ariadna Demkowska-Bohdziewicz
wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
miejsce i rok wydania: Poznań 2004 (wydanie IX, poprawione, pierwsze w tej edycji)
projekt okładki: Piotr Majewski
oprawa: miękka
wymiary: 17,5 × 11 × 1,3 cm
liczba stron: 184
waga: 130 g
cena: 12,90 zł
moja ocena treści: 5/5
moja ocena wydania: 4/5
  
PS A dla tych wszystkich, którym tak jak mi upał daje się we znaki, refleksyjne zdanie od Carrawaya/Fitzgeralda: „I pomyśleć, że w tym upale komuś może nie być obojętne, czyje wargi całuje, czyja głowa odcisnęła mokry ślad na kieszeni piżamy, tuż nad sercem!” (s. 119).

14 komentarzy:

  1. Nawet nie wiesz, jak mi się tą recenzję miło czytało :) Odniosłem wrażenie, że całkiem mamy zbieżna zdania na temat Wielkiego G. Nawet z cytatami trafiłaś :) Ach, chyba sam zaraz znowu się za nią wezmę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak to "zbieżne zdania"? Czyli że co? Zamiast się kłócić będziemy sobie z dzióbków spijać? Ech, a tak chciałam się pokłócić.. ;)
      He he, przyznaj się, ile razy tę książkę czytałeś?

      Usuń
  2. Dla odmiany możemy się raz zgodzić, a potem będziemy wspominać tą piękną chwilę :) A tak na serio to myślałem, że wzgardzisz gacbim jako tanim romansidłem, widać źle Cię oceniłem :)
    WG przeczytałem bardzo dużo razy (na palcach nie pokażę przez komputera a z cyferkami to nie jestem za pan brat) bo jest naprawdę świetny. I cienki. Np taka 'Czarodziejska góra' choć też jest świetna, ale przez jej grubość czytana może ona być tylko raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę sprawiam wrażenie dziuni, która na lewo i prawo rzuca wyrokami typu "tanie romansidło"?! Załamałeś mnie. Mogę wiedzieć, na jakiej podstawie miałeś tak "cudne" mniemanie o mnie? (* I chwila zgody przeszła do historii ;P *)
      Fitzy byłby przeszczęśliwy wiedząc, że lubisz jego książkę, bo jest... cienka ;) Grubą książkę też można często czytać - na wyrywki. Chociaż to zależy, czy lubisz otwierać książkę i czytać wybrany losowo fragment - niektórzy ponoć tak robią, do mnie to niespecjalnie przemawia.

      Usuń
  3. Tak właśnie myślałem, bo ja się bardzo dobrze znam na kobietach :)
    Nie czytam na wyrywki, bo mam dziwną awersję do robienia czegokolwiek na wyrywki. Zgaduję, że zaczęło się to u mnie w podstawówce, jak pani pytała na wyrywki i ja zawsze dostawałem tylko 4+ a nie piątki i potem były awantury w domu ;(

    Aha, i się nie zgodzę z tym, że kacbi traktował dejzi jak trofeum czy zwieńczenie amerikan drim. Przecież on był kiedyś bardzo w niej zakochany. To przez nią poszedł do okopów i dla niej zbijał fortunę. Gdyby ta lalunia od razu z nim się związała, to nie zabiegałby o czarnogórskie medale i dolary.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli znasz się, jak ślepy na kolorach.
      Nie słupa to wina, że ślepy go nie widzi (nie wiem, co ja dzisiaj z tymi ślepcami mam) - nie wyrywków to wina, że dostawałeś 4+ ;) Serio, awantury o 4+?
      Ale przecież jest taki fragment, kiedy padają słowa, jak to G. schlebiało, że dziewczyna taka jak D. spojrzała na niego, choć mogła wybierać w kandydatach, że czuł się przez to lepszy od innych - czyli D. była jakimś rodzajem trofeum, którym mógł się chwalić przed innymi samcami odprawionymi z kwitkiem. A potem, kiedy zaczął się dorabiać, to czego brakowało mu do zwieńczenia lat harówki/oszustw? Przychylności D. Jak to nie jest definicja trofeum, to nie nie wiem, co nią jest.
      Co do tego jego zakochania to jestem sceptyczna - coś tam było wspomniane, że on ją chciał początkowo tylko wykorzystać i uwieść, ale się nagle "zakochał", no wypadek przy pracy mu się trafił. A poza tym zakochanie to jeszcze nie miłość, więc jakoś nie umiem się tym emocjonować. No i raptem spędzili bodajże miesiąc lata gruchając jak gołąbki - wybacz, ale: phi, też mi "wielkie uczucie", raczej pewne złudzenie czegoś wielkiego...

      Usuń
  4. A właśnie, że się znam bardzo dobrze, z jedną dziewczyną to się nawet całowałem :p
    Skoro już jesteśmy w temacie takich relacji, to całkowicie normalnym i powszechnym u facetów jest to, że się chwalą przed innymi swoją dziewczyną. Gatsby pod tym względem nie odstawał :)
    Jak dla mnie kacby nie wrócił po dejzi z wyrachowania, tylko z miłości, lub, jak wolisz (i kurczę może nawet masz rację) bo wydawało mu się, że to miłość właśnie :)
    Zresztą, taką książkę nie tylko dla fabuły się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ona była tego świadoma? ;)
      Dla mnie to nie jest do końca normalne, bo to zaraz brzmi jak chwalenie się nowym samochodem czy telefonem :/ A w przypadku G. mam wrażenie, że tu bardziej chodziło o pozycję społeczną/materialną D. niż nią samą, czyli na jej miejscu mogłaby być każda inna bogata dziedziczka, bo G. się chwalił tym, że poderwał dziewczynę "z wyższych sfer" i pokonał tych "lepszych" od niego, ubogiego chłopaczka.
      Kacby wrócił bo miał kaca ;) No wyrachowania to ja w nim też nie widzę, raczej dużo naiwności i tak sobie jeszcze myślę, że może chodziło o to, że on dużo poświęcił (czasu i energii), aby zdobyć pozycję i majątek i potem sam przed sobą nie chciał się przyznać, że to wszystko mogło być nadaremno, po nic. Gdyby odzyskał D., to ostatnie 5 lat jego życia nabrałyby sensu.
      A dlaczego jeszcze się ją czyta? (choć w sumie fabuła tej książki zła mi się nie wydaje - bo np. nie wszystko w zachowaniu bohaterów jest jednoznacznie dopowiedziane, więc można to za każdym razem inaczej odczytać)

      Usuń
  5. To jest właśnie całkiem normalne :) Faceci tak maja. A przynajmniej ci w moich stronach.
    Ofszem, był naiwny ale ja to i tak kupuję. On chyba gdzieś wspomina w powieści, że cała ta kasa i wszystek inne imprezy itp to właśnie dla niej. W końcu nawet ta jego hawira stała vis-a-vis domu dejzi.
    A czyta się też dlatego, że po prostu jest bardzo ładnie napisana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, chyba właśnie dlatego gustuję w mężczyznach, a nie facetach.
      Nie neguję tego, że to wszystko "dla nie", ale zastanawia mnie, że nie przyszła mu do głowy taka myśl, paradoks taki: kobieta, której można zaimponować majątkiem, nie jest warta trudu, jaki wymaga zdobycie tego majątku.
      Kupowanie domu vis-a-vis podpada już pod stalking ;)
      To, że książka jest ładnie napisana już ustalaliśmy, więc myślałam, że masz jeszcze inny powód.

      Usuń
  6. Skoro gustujesz w mężczyznach to już wiem, dlaczego tak mnie lubisz ;)
    Może i faktycznie kacbi nie pomyślał tak jak powinien, że dejzi może być co nieco pusta, ale wiesz jak to jest z miłością i zadurzeniem, samemu się nie wybiera.
    Stalking, to prawda! Idę o zakład, że miał lunetę na strychu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie dlatego ;)
      Serce nie sługa i takie tam... a może Gatsby też był nieco pusty po prostu?
      Z mega zomem i z noktowizorem! :D

      Usuń
  7. Prawdopodobnie przeczytam kiedyś tę książkę, chociażby dlatego, że stoi na mojej półce, ale Twoja recenzja jest mocno zachęcająca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie też trochę odstała na półce, ale w końcu "nabrała mocy urzędowej" i nie żałuję, że po nią sięgnęłam - co się odwlecze, to nie uciecze ;)

      Usuń